Kategorie
Aktualności

Spotkanie na krawędzi

Na łęgi rogalińskie jeździ się fotografować dęby (albo po prostu wśród nich spacerować). Podczas niedawnego pleneru światło generalnie dopisywało – może z wyjątkiem ostatniego poranka, który był dość mdły.

Po rutynowym patrolu między dendrologicznymi monumentami poszedłem do sąsiadującego lasu, zobaczyć czy nie da się tam czegoś skomponować. Nawet się dało, akurat też z dębów:

Za lasem płynie Warta. Blisko rzeki natknąłem się na bobrowe zgryzy. Sądząc po rozmiarach zaatakowanego drzewa, gryzonie miały dużo wiary we własne siły:

Światło nie miało zamiaru się zmienić, więc stanąłem nad rzeką i zacząłem w aparacie przeglądać plony poprzedniego dnia, gdy strzelałem seriami do łabędzi pływających między odbiciami dębów. Długo stałem bez ruchu i nie emitowałem żadnych dźwięków (przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo). Po jakimś czasie w wodzie kilkanaście metrów ode mnie coś zapluskało. Po chwili na tafli pojawiły się dwa wypukłe kształty. Najpierw dość irracjonalnie pomyślałem, że to oczy krokodyla, ale przypomniałem sobie, że fotowyprawę do Etiopii mam dopiero za pół roku. Chwilę później jedno oko wytoczyło się na brzeg i przybrało postać włochatego owalu z płaskim ogonem:

Powyższe zdjęcie powstało nieco później. Za jednym owalem wypełzł drugi i flegmatycznie zaczęły coś sobie robić łapkami. A ja w myślach zrobiłem przegląd tego, co mam na szyi. Miałem supertele, więc było nieźle. Gorzej z czułością. Zgryzy robiłem ze statywu na ISO 100. Musiałem mocno podnieść i przy tym nie wystraszyć moich gospodarzy. Przypomniały mi się wszystkie opowieści o płochliwości bobrów i o tym, że nie sposób ich podejść (tu na szczęście była ta różnica, że to one podeszły). Ruszając tylko palcem i nie patrząc na aparat zacząłem przy nim manipulować. Guzik ISO i pokrętłem pyk. Bobry nic. Znowu pyk. Nic. Pyk pyk pyk. Spokój. Tak doszedłem do pięciu tysięcy (przynajmniej tak wynikało z moich obliczeń) zupełnie ignorowany przez futrzaki. A gdy podniosłem aparat do oka, te majestatycznie zsunęły się do wody.

Pomyślałem, że jest po zabawie, kiedy dwie główki mignęły w wodzie tuż przed moimi oczami:

A po chwili dopłynęły tak blisko, że już bardziej się nie dało:

I wygramoliły na zwaloną kłodę:

Teraz już bez ceregieli zacząłem je fotografować. Ten bardziej rudy szybko mnie zauważył i dłuższy czas przyglądał się z dość zawadiacką miną:

A potem oba odpłynęły, bynajmniej zbytnio nie spłoszone.

Powyższe zdjęcia może nie są najlepszymi portretami bobrów ever, ale frajdy miałem co niemiara…

2 odpowiedzi na “Spotkanie na krawędzi”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.