Kategorie
Aktualności

Dziennik podróży – część 2

Puerto Maldonado, 20 maja, godzina 20.49
Nasz przewodnik wyglądał zupełnie normalnie, ale gdy powiedział: “pochodzę z wioski, w której wszyscy chodzą na golasa”, spojrzałem na niego trochę inaczej. Przez dwa dni ciągał nas po amazońskich gęstwinach i mokradłach, pokazując to, czego sami byśmy nigdy nie zobaczyli. Na przykład rośliny o różnych właściwościach leczniczych i drzewo żelazne, w które jak się puknie to słychać 2 km dalej. Po ciemku szukaliśmy żmij (na szczęście ich nie było), na bagnach tropiliśmy anakondę (na szczęście jej nie było), próbowaliśmy też usłyszeć długie mmmmm wydawane przez jaguara (nic z tego). Były za to liczne ptaki (papugi, kolibry – metr ode mnie, sępy i takie bardzo głośne, na które Indianie mówią purak). Były też pekari, aguti, jeden mały kajman, pełno małp, a na deser wydłubywanie tarantul kijaszkiem z gniazda pod drzewem (całkiem skuteczne).
Dwa dni w raju upłynęły jak z bicza strzelił. Wracamy do cywilizacji, ale to jeszcze nie koniec…

Cusco, 17 maja, godzina 8.11
– O której dojedziemy do Cusco?
– O 23.00 lub 24.00, zależnie od stylu jazdy.
– O, to z tobą będziemy o 22.00!
To nie było mądre, za bardzo go podpuściłem. Spokojny peruwiański dziadek zamienił się w kierowcę Formuły 1. Brał podeszczowe andyjskie serpentyny jak Kubica, wyrąbując sobie drogę klaksonem i zmiatając innych prawie na pobocze. Na szczęście było już ciemno i nie było widać przepaści 😉
Do tego miał otwarte na oścież okno. Na wysokości 1000 m to nie przeszkadzało, ale na 4000 zaczęliśmy się trząść. Żeby nie zasnąć, włączył na cały regulator swoje ulubione nagrania: disco-pero, przy którym Majteczki w Kropeczki to Mozart. Wokalistka miała tak świdrujący głos, że bolały nas uszy. Jeszcze długo będzie robiło mi się niedobrze jak usłyszę te quiero i mi corazon.
Ale dojechaliśmy przed 22.00 😉
A świt w Machu Picchu? Zachmurzona Twarz był bardzo subtelny. Na czystym niebie otulił tylko słoneczko (pewnie żeby nie zmarzło) i wypuścił je dopiero po 9.00…

Aguas Calientes, 15 maja, godzina 18.54
Do Machu Picchu na szybko można dostać się na dwa sposoby. Pierwszy to pociąg z Cusco lub Ollantaytambo. Jest kilka kategorii, wszystkie drogie. Od kilkudziesięciu dolarów za podróż w składzie turystycznym po bodaj więcej niż tysiąc za najbardziej luksusowy Hiram Bingham. Pociągi dojeżdżają do osady Aguas Calientes poniżej słynnych ruin. Druga opcja to przejazd dookoła przez Andy i ośmiokilometrowy spacer wzdłuż torów od drugiej strony. Właśnie mamy ją za sobą. Przejazd piękną trasą, a potem marsz przez górską dżunglę, w której wycięto tory. Co prawda dwa ostatnie kilometry przeszliśmy po ciemku (rozmyślającg o wężach i innych bestiach), ale było warto. Jutro rano ruszamy na świt do Machu Picchu. Mam nadzieję, że uda mi się oszukać Indianina Zachmurzoną Twarz (żeby tylko nie przyplątał się Zamglona Twarz!) i zrobię piękne, pocztówkowe zdjęcie 😉
Ciąg dalszy nastąpi…

La Paz, 12 maja, godzina 18.58
Szczęśliwie wróciliśmy do cywilizacji. Za nami pustkowia południowo-zachodniej Boliwii: czerwono-brązowe wulkany, laguny o intensywnych kolorach wody, od zieleni po czerwień, stada flamingów, trzy wiskacze (nie mylić z popularnym napojem), no i on sam – Salar de Uyuni, największe wyschnięte słone jezioro na świecie. Stojąc na środku można się poczuć jak na innej planecie (dopóki nie spojrzy się w bok i nie zobaczy zaparkowanych jeepów oraz turystów pozujących do zdjęć w dziwnych pozach – taka tu moda). Wyprawa na Salar nie jest łatwa: najpierw trzeba dotrzeć do paskudnego miasta Uyuni, a potem spędzić kilka nocy na pustkowiu, w prymitywnych schroniskach bez ogrzewania (w naszym pokoju było rano poniżej zera). Ale warto – szczególnie jeśli zmobilizuje się kierowcę jeepa, żeby wstał o 4.30 i dowiózł grupę na wschód słońca na Salarze (grupę też trzeba zmobilizować 🙂 ).
Na zdjęciu drogowskaz na trasie do Uyuni. Jeszcze nie wiedzieliśmy co nas czeka…
image

Sucre, 6 maja, godzina 10.15
Od dziecka mnie uczono, że stolicą Boliwii jest La Paz. Tymczasem administracyjnie jest nią Sucre, o wiele mniejsze i spokojniejsze. To coś jak duet Casablanca-Rabat albo Nowy Jork-Waszyngton. Drogę między jednym miastem a drugim pokonaliśmy nocnym autobusem. Jeśli wierzyć przewodnikom, jest to szczyt nierozwagi: napruci kierowcy, niezabezpieczone przepaście, bandyci… To w Boliwii jest najbardziej niebezpieczna droga świata, na której jeszcze do niedawna nie było tygodnia bez wypadku. Tyle że już ją zamknięto, a trasę przemierzają jedynie gringos na rowerach górskich w ramach wycieczek z adrenaliną.
Nasz przejazd z La Paz do Sucre był bezpieczniejszy niż jazda przeciętną polską drogą, a jedyny problem stanowił wyjący przez połowę drogi niemowlak. Zobaczymy co będzie dalej. Od jutra ma się zacząć bloqueo, czyli blokady dróg wokół miasta przez rolników protestujących przeciwko czemuś tam (to popularna forma wyrażania swojego niezadowolenia – bloqueos zdarzają się tu prawie co tydzień). Trzeba będzie coś wymyślić – może wynajmiemy osiołki i będziemy przedzierać się przez góry 😉

17 odpowiedzi na “Dziennik podróży – część 2”

Zauważyłem zbyt mocny wpływ koki na twój organizm. tropisz anakondę której nie ma, żmije których nie było, próbujesz usłyszeć mruczenie jaguara ale jego też nie ma, są za to kondory, takie pasące się na łące. Martwią mnie takie objawy bo nie wiem jak to rokuje na przyszłość (czyt. na Gruzję gdzie mamy tę przyjemność mieć Ciebie za pilota i przewodnika) 🙂 😉

Zobaczę w Cordillera Blanca. Tam powinno być ładnie. W sam raz na zdjęcia telefoniczne 😉

No właśnie, niektórzy mieszkają sobie koło Łysicy i mogą co weekend robić wypady. Takim to dobrze 😉

ehh brak słow. nie będe przecież przy każdym wpisie sławka pisał komentarz że zazdroszczę, że fajnie się ma, że ja też chce… ale za 3 tygodnie Gruzja 😉 😉 wtedy sobie użyję życia.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.