Kategorie
Aktualności

Trzysta procent zorzy

Trzysta? Nie za dużo? No to policzmy. Zorze mieliśmy na każdej naszej fotoekspedycji (pierwsze sto procent). Zawsze trafiałem na aurorę na Senji (druga setka). A podczas właśnie zakończonej wyprawy do dyspozycji mieliśmy sześć nocy i zorza była… sześć razy. Bingo! Trzysta procent normy. Oczywiście zorza zorzy nierówna. Raz była to gruba zielona krecha na niebie, raz zobaczyła ją tylko jedna osoba, ale przez większość nocnych plenerów sporo się działo. Do tego stopnia, że zapominaliśmy o zimnie. Zresztą co to za zimno: od zera do minus kilku stopni i to w nocy. Prąd Zatokowy robi swoje i mocno ociepla wybrzeża północnej Norwegii.

Oczywiście to nie jest tak, że idziemy na plener i od razu świeci zielone światło (chociaż takie sytuacje mieliśmy i to całkiem często). Czasem trzeba poczekać. A jeżeli jest się w fajnym miejscu i do tego świeci Księżyc (od zawsze mówię, że to największy przyjaciel zorzowej fotografii) to można pofocić i bez zieleni.

Długie czasy naświetlania atrakcyjnie rozmywają chmury:

Bliskość miejscowości też czasem może być atutem:

Spiczasta góra w mocnym punkcie, oświetlona ulicznymi lampami, ciekawie kontrastuje z resztą planu (przy okazji załapała się chmura). Masyw dalej na prawo od niej też się świeci, ale odpowiada już za to następna miejscowość…

W końcu pojawia się zielona „tęcza”:

Widok jest w zasadzie z tego samego miejsca, co poprzednie, ale prosto na północ. Nie zaburza go więc żadne światło aż do odległego o jakiś tysiąc kilometrów Svalbardu.

Zazwyczaj polując na zorze trzeba pójść w jakieś ciemne miejsce i wpatrywać się w niebo. A już na pewno należy wyjść poza miejscowość. Hmm…

Tak wyglądał świat o godzinie 23.45, widziany przez okno z… mojego łóżka. Całkiem to wygodne: wystawiasz głowę, widzisz co się święci i krzyczysz „Alarm!”. W sumie było jeszcze wygodniej – czuwało więcej osób i nie musiałem krzyczeć.

Zorze, jak już wspomniałem, bywały różne. Jedne dość skromne i nie za jasne:

Inne na pograniczu przepalenia się:

Jedna z najlepszych trafiła nam się podczas kilkugodzinnego sterczenia na skale nad zatoczką-wirem. Przez długi czas niebo zakrywały chmury, ale prognozy były tak dobre, że postanowiliśmy zaczekać. I całe szczęście – spektakl w końcu się zaczął:

Zorza zatańczyła, a ja wreszcie przestałem skakać i tupać zmarzniętymi stopami – po prostu o nich zapomniałem. W jednym z kluczowych momentów na niebie pojawił się szarżujący kozioł (tak jakoś mi się skojarzyło):

A nad górami zaświeciła Lampa Aladyna (tak w każdym razie została ochrzczona na fejsbuku):

Zorza ewidentnie nas rozpieszczała, ale to nie były wszystkie atrakcje Senji. Za dnia też mieliśmy pełne ręce roboty. I na pewno za rok będzie tak samo – już teraz zapraszam chętnych (termin podam wkrótce).

4 odpowiedzi na “Trzysta procent zorzy”

Nigdy nie zawodzisz. Baśniowe opowieści. W Twoich relacjach wszystko przypomina Baśnie Andersena, fotografie i opisy. Piękne.

Są takie prezentacje, które powodują, że mówiąc kolokwialnie chce się rzucić wszystko i natychmiast ruszyć. To jest własnie taka prezentacja. Bajeczne kadry i świetny opis. Ja już wkrótce też będę wypatrywać zorzy, oby mi się udało zobaczyć chociaż ułamek tego co Ty pokazałeś, pozdrawiam.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.