Kategorie
Aktualności

To go to Togo

Togo

„Take care” – mruknęła urzędniczka żegnająca nas na granicy ghańsko-togijskiej. To były czasy, kiedy w Togo rządził niejaki Eyadéma – najdłużej sprawujący władzę dyktator afrykański (pobił nawet samego Mobutu). O jego rządach już wtedy mówiono, że nie należą do, hmm… najbardziej przyjaznych obywatelowi. Już samo przejście graniczne było mocne: z obu stron prowadziła do niego laterytowa droga przebijająca się przez pola prosa i szeroka na jeden samochód. Na szczęście po zagłębieniu się w togijski interior okazało się, że żadne specjalne „taking care” nie jest potrzebne. Zupełnie normalny kraj, zwyczajnie wydający wizy (chociaż w ambasadzie w Akrze musieliśmy chwilę poczekać, bo urzędnicy oglądali mecz… ŁKS Łódź – AS Monaco) i tylko z niewielkimi dziwactwami, jak np. brak transportu publicznego. Zastępowały go prywatne minibusy, których kierowcy byli chyba notorycznie naćpani, bo nikt o przytomnym umyśle by tak nie jeździł.

Pierwszym miejscem, które odwiedziliśmy w Togo, były góry Klouto, a w zasadzie zielone pagórki, znane z pięknych, wielobarwnych motyli. Szybko pojawił się przewodnik, który obiecał, że wszystkie motyle pokaże nam jutro w dżungli jak na dłoni. Dotrzymał słowa, chociaż trochę inaczej niż myśleliśmy – rano czekał przed hotelem z gablotą, do której przyszpilone były nieszczęsne owady.  A żebyśmy się nie czepiali to na dłoni też pokazał, chociaż na motyla to nie wyglądało:

Togo_Kpalime

Nie czepialiśmy się. I tak było fajnie. Nasz cicerone najpierw zaprowadził nas do swojej wioski…

Togo_Kpalime 02

… a potem zręcznie wyszukiwał w poszyciu różnych ciekawych roślin, jak młody ananas…

Togo_mlody ananas

… czy przepiękne orchidee:

Togo_Kpalime_orchidee

Togo jest długie i wąskie – na tyle, że na północ prowadzi tylko jedna szosa. Każda przerwa w podróży wyglądała tak samo. Wychodziliśmy z busa i byliśmy otaczani przez dzieci wrzeszczące „le blanc!”, (czyli francuski odpowiednik angielskiego „whiteman!”):

Togo_dzieci

Dzieci krzyczały też „daj!” i dotyczyło to czegokolwiek – gdybyśmy chcieli spełniać te żądania to już na pierwszym postoju zostalibyśmy bez gaci.

Moim marzeniem było odwiedzić dolinę zamieszkałą przez lud Tamberma, znany z tego, że buduje swoje chaty na kształt glinianych zamków. Oczywiście w celu obronnym. Można się z tego podśmiechiwać, ale podobno podczas kolonizacji Togo przez Niemcy zdarzały się przypadki oblężeń wiosek przez niemieckie oddziały, z których miejscowi wychodzili obronną ręką. Przykład takiego „zamku” i jego mieszkanki poniżej:

Togo_Tamberma

Togo_Tamberma 02

Szef wioski był bardzo kontaktowy i na odchodnym dał mi nasiona baobabu. Zapytałem co zrobić, żeby wyrósł, na co otrzymałem odpowiedź, że to bardzo proste: wsadzić w ziemię, podlać i zasilić kupą słonia. Po powrocie do kraju zastosowałem się do tych zaleceń w dwóch trzecich. Niestety nie wyrósł.

Kategorie
Aktualności

Dawno temu w Afryce

Dzieci znad Zatoki Gwinejskiej

Dziś trochę prehistorii. Przypomniał mi się wyjazd nad Zatokę Gwinejską w czasach mocno przedzdjęciowych. Nie żebym nie robił wtedy zdjęć, ale… zazwyczaj nie przywoziłem ich do domu. Jakoś miałem takie szczęście, że co wyjechałem poza Europę to spotykały mnie ciekawe przygody fotograficzne. Podróż do Pakistanu – Zenit padł trzeciego dnia (wcześniej – nigdy). Pamiętam, że w Islamabadzie poszedłem do jakiegoś warsztatu fotograficznego, gdzie pracownicy najpierw zaczęli nabijać się z aparatu, a potem – kiedy im powiedziałem, żeby uważali bo kosztował „one million Polish zloty” – odłożyli go z taką czcią jakby mieli do czynienia z Koh-i-noorem. I nie naprawili. Podróż do Ameryki Środkowej – w drodze powrotnej linie lotnicze Taesa zwinęły mi bagaż z filmami i mogłem im jedynie pomachać. A taką piękną Nikaraguankę sportretowałem na plaży w Poneloya! Wyruszając do Afryki Zachodniej byłem już przygotowany: wziąłem trzy aparaty. Pierwszy, Minolta, zdechł na początku wyjazdu. Drugim był wyżej wspomniany Zenit, który tym razem mnie nie zawiódł. Za to miał skopany światłomierz, a ja robiłem slajdy – jak wiadomo niezbyt tolerancyjne na błędy naświetlenia. Trzeci aparat był tak nędzny, że wolałem pozostać przy kapryśnym Zenicie.

Poniżej kilka zdjęć z Ghany, wyjątkowo sympatycznego kraju, który wtedy kojarzył się z „Czarnymi gwiazdami” i Kofi Annanem, a dzisiaj – głównie z rewelacyjną reprezentacją piłkarską, która fatalnie wykonuje rzuty karne. Pierwsze zdjęcie, przedstawiające targowisko w Akrze, to jeszcze Minolta:

Akra_targowisko

A dalej już Zenit. Jednym z najbardziej fotogenicznych miejsc na „Złotym Wybrzeżu” jest miasto Elmina. Zachował się tu portugalski fort, który odegrał znaczącą rolę w niesławnym handlu niewolnikami:

Elmina_fort

Przetrwało też trochę kolonialnej architektury:

Ghana_wybrzeże Zatoki Gwinejskiej w Elmina

Dzisiejsza Elmina to miasto rybaków i kolorowych łodzi. Niektórzy obywają się bez jednostek pływających:

Ghana_port w Elmina

Pamiętam, że zrobiłem to zdjęcie dość szybko, a mój kolega przymierzał, ustawiał, przykucał… aż w końcu rybak wyszedł z wody i go opieprzył.

Wiele miejsc na wybrzeżu Ghany wygląda jak z reklam Bounty – przynajmniej z daleka:

Na wybrzeżu Ghany

Pozując do tego zdjęcia nie wiedziałem, że za mną rozciąga się… szalet wiejski. Po co utrzymywać w domu kłopotliwy kibelek, jak można przyjść na plażę, a Atlantyk i tak wszystko zabierze.

Z wybrzeża jest blisko do Parku Narodowego Kakum, chroniącego dżunglę i żyjące w niej słonie leśne. Zbudowano tu Canopy Walkway, czyli serię kładek efektownie rozwieszonych między koronami drzew. Słonia raczej się na nich nie spotka, ale widoki i tak są niezłe:

PN Kakum

Północ Ghany to zupełnie inna bajka. Prawie nikt tu nie dociera, a architektura w niczym już nie przypomina kolonialnej, zarówno w miastach…

Ulica w Tamale

… jak i na wsi:

Ghana_wioska w północnej częsci kraju

Po odwiedzeniu Ghany powoli trzeba było zacząć myśleć o krajach ościennych. Niedługo się tu pojawią 🙂

W Akrze

Kategorie
Aktualności

Dolina Bonda

GC 02

O Szkocji można bez wielkiej przesady powiedzieć, że w całości jest rajem dla fotografów, ale niektóre miejsca są jeszcze „rajsze” i szczególnie chętnie odwiedzane przez tropicieli pięknych krajobrazów. Takim miejscem jest Glen Coe – surowa dolina otoczona przez efektowne (i strasznie mokre) góry. Jej uroda fascynowała całe pokolenia brytyjskich pejzażystów, a niedawno zrobiła piorunujące wrażenie na ekipie filmowej kręcącej tu sceny Skyfalla (z Danielem Craigiem Kwadratową Szczęką zasuwającym swoim Astonem Martinem po szosie A82 u stóp trójkątnych szczytów). Nie było wyjścia – trzeba było tu przyjechać i zobaczyć te cuda na własne oczy. Astona Martina zastąpiłem Fordem Fiestą z wypożyczalni, a mniejszą kwadratowość szczęki większym stopniem owłosienia.

Tak się składa, że trafiłem na lepszą pogodę niż ekipa Bonda. Dzięki wybraniu odpowiedniej pory roku (przełom listopada i grudnia) mogłem podziwiać góry przyprószone świeżym śniegiem i oblane morderczo-krystalicznym światłem:

GC 03

Metodą prób i błędów znalazłem najfajniejsze punkty widokowe. Jeden z góry:

GC 05

A drugi przy małych kaskadach, dobrze znanych z albumów w rodzaju Sto najpiękniejszych widoków świata:

GC 04

Dzikość terenu (po obu stronach szosy są góry i góry) sprawia, że dość łatwo można tu spotkać różne czworonogi, np. łanie:

GC łanie

Po opuszczeniu Glen Coe szosa wpada między mokradła. To kolejne fantastyczne miejsce widokowe, z wodą na pierwszym planie i górami na drugim:

GC 06

Powyższe zdjęcie zostało zrobione w środku dnia. Światło o tej porze roku jest tam takie, jak u nas latem przed zachodem słońca i po burzy (czyli w rzadko spotykanych warunkach idealnych). Dlatego właśnie namówiłem szanowne Horyzonty i szanownych Ewę i Piotra na fotowyprawę do Szkocji pod koniec listopada…

Kategorie
Aktualności

Do lasu na grzyby, do Szkocji na zdjęcia

Szkocja_Glen Coe

Polska jest w jednej trzeciej porośnięta przez lasy. A Szkocja w mniej więcej jednej szóstej (chociaż trwają intensywne zalesienia i w połowie stulecia chcą dobić do jednej czwartej). Co z tego wynika? To, że u nas jest zdrowsze powietrze, a u nich – bardziej rozległe widoki. Z tego dalej wynika, że najlepiej jest mieszkać w Polsce i jeździć robić zdjęcia do Szkocji (no dobra, może trochę upraszczam; tamtejszemu powietrzu nic nie można zarzucić, a u nas też jest co robić z aparatem).

Powyższe zdjęcie zrobiłem w dolinie Glen Coe, gdzie fotografów jest więcej niż drzew (o co jak widać nietrudno). W najbliższym czasie trochę się zajmę Szkocją – ten wpis można potraktować jako intro. A szerzej o samym Glen Coe już wkrótce.

Kategorie
Aktualności

Z gór na pustynię

Hiszpania dziki

Zgodnie z obietnicą sprzed kilku dni wstawiam drugą część hiszpańskiej galerii. Tym razem jest to dwanaście zdjęć z Pirenejów i pustynnego gniazda w Aragonii (powyższe dziki to właśnie mieszkańcy tej pustyni). Miłego oglądania 🙂 Zdjęcia są tutaj.

Kategorie
Aktualności

Nowości w galerii

Andaluzja

Co prawda, dobrze poinformowane źródła doniosły, że jestem na Księżycu, ale jak widać tu też można znaleźć zasięg. Korzystam i uzupełniam galerię o kilkanaście bardziej przyziemnych (a właściwie – zupełnie ziemnych) zdjęć z Andaluzji. To jeszcze nie koniec hiszpańskich prezentacji: wkrótce druga część galerii, z północy kraju. A Andaluzję (i wiatraki z La Manchy) można zobaczyć tutaj.

Kategorie
Aktualności

Złe (albo i nie) ziemie

Badlands 01

Badlands to nazwa suchych obszarów porytych erozyjnymi mikrowąwozami i do niczego nieprzydatnych. Nie da się tu budować domów, uprawiać pól, hodować zwierząt, budować ośrodków turystycznych. Totalna kicha. No, może nie dla każdego. Na przykład fotografowie mogą w takich dziwnych miejscach łapać swoją wenę.

Na „złe ziemie” można trafić nie tylko na pustkowiach Azji czy Ameryki Północnej, ale też – o dziwo – na zatłoczonym Starym Kontynencie. Na przykład w Andaluzji, w okolicach miasta Guadix.

Już widok z okna w pokoju hotelowym może dawać do myślenia:

Badlands 02

Skały wyrastające bezpośrednio za miastem to miękki tuf, w którym mieszkańcy – podobnie jak w Kapadocji – wyryli sobie całkiem wygodne apartamenty. Można je łatwo znaleźć po białych kominach wyrastających ni stąd ni zowąd na środku wzgórza (choć ten zdobi akurat zwykły budynek):

Badlands 03

Ciekawsze są jednak okolice miasta. Co prawda to nie takie hardkorowe badlands jak np. w Dakocie, bo z łąkami i uprawami, ale i tak jest tu co robić. Początkowo droga prowadzi wyżyną, wśród przyjemnych pól migdałowców:

Badlands 04

Potem zaczyna się zjazd do wąwozu:

Badlands 05

A w wąwozie widoki zaczynają przypominać te z westernów:

Badlands 06

Badlands 07

Po zachodzie słońca można popędzić do hotelu na zasłużoną kolację albo jeszcze trochę poczekać aż chmury zaczną się wybarwiać:

Badlands 08

Najbardziej pocztówkowym ujęciem w okolicach Guadix jest widok zamku Calahorra na tle szczytów Sierra Nevada. Najczęściej fotografuje się go w przybliżeniu, z ośnieżonymi górami w tle. Ale jak nie ma śniegu, a góry chowają się w chmurach to też można sobie poradzić:

Badlands 09

Guadix miałem przyjemność odwiedzić jesienią ubiegłego roku, a po raz drugi wybieram się tam w październiku. Szczegóły wkrótce 🙂

Kategorie
Aktualności

Klamot w plecaku, telefon w ręce

ITB 001

Jak co roku odwiedziliśmy największe na świecie targi turystyczne ITB. Tak się szczęśliwie składa, że odbywają się w Berlinie, raptem 300 km od domu. To dla mnie taki początek sezonu: rozejrzenie się po świecie w pigułce, nawiązanie kontaktów z kim trzeba, z kim się może przydać i z kim raczej się nie przyda („–panie, a przelot helikopterem pod K2 to po ile?”). Dzieci też mają swoje priorytety, a główny z nich to zgromadzenie jak największej liczby gadżetów. Celuje w tym mój syn, który zgarnia nagrody w różnych kołach fortuny i innych konkursach (vide kapelusz na głowie):

ITB 06

Porsche nie wygrał tylko dlatego, że nie było wystawione jako nagroda… Za to na ekranie-lustrze mógł łapać pingwiny i pobawić się z tygrysem:

ITB 07

Ja tradycyjnie chciałem zrobić trochę zdjęć. Jako pierwszy cel namierzyłem gościa, bodajże Uzbeka, który ostro walił w bębenki. Podszedłem, wyjąłem aparat, ostrzę, ostrzę, a tu nic. Niewyraźny jakiś. Odchodzę na bok, żeby zobaczyć o co chodzi, a Uzbek w tym momencie zaczyna wrzeszczeć. Najpierw pomyślałem, że to taka etniczna piosenka, ale wrzaski były skierowane wyraźnie do mnie. Nie przestając grać wskazywał jakiś czarny przedmiot leżący na podłodze. Okazało się, że to połowa mojego obiektywu (Canon 50 mm/1.8) – druga nadal była przytwierdzona do aparatu. Hmm…

Pozostałe zdjęcia (czyli wszystkie tego dnia – urocza Kazaszka otwierająca wpis jest sprzed kilku lat) zrobiłem telefonem. Miało to swoje dobre strony: modele nie spinali się jak przed lustrzanką i robili o wiele przyjemniejsze miny.

Na przykład taka Miss Alanyi:

ITB 01

Turków warto zresztą odwiedzać nie tylko ze względu na miss. Zawsze dają dobrą, mocną jak siekiera kawę.

Na ITB 2015 było wyjątkowo dużo młotkowych. Poniższy też jest z jakiegoś …istanu:

ITB 02

A drugi z Indochin:

ITB 03

Niedaleki Tajwan wypuścił na publiczność smoka:

ITB 04

Dlatego wolałem przenieść się do Tajlandii. Tu było znacznie przyjemniej:

ITB 05

Inne kraje i krainy były przewidywalne: w Portugalii wiało nudą, w Rwandzie koncert tamtamistów prawie naruszył konstrukcję hali wystawowej, Mongolia (kraj partnerski w tym roku) raczyła publikę egzotycznymi tańcami, a przy Kanale Elbląskim tradycyjnie stała makieta z pływającymi stateczkami. A ja nazbierałem tyle materiałów, że ich segregowanie zajęło mi prawie cały tydzień…

Kategorie
Aktualności

Fotowyprawa Maroko – listopad 2015 r.

Berberyjki w tradycyjnych strojach 02 02

Są takie miejsca, z których nawet nieumiejący fotografować przywożą dobre zdjęcia (a umiejący – wspaniałe, dlatego warto z nami jeździć). Maroko bez wątpienia do nich należy, o czym przekonamy się podczas naszej listopadowej fotowyprawy. O sile przyciągania marokańskich plenerów może świadczyć fakt, że to już trzeci nasz wyjazd w te strony i niektórzy Uczestnicy po raz trzeci z nami pojadą! To również zasługa zupełnie różnych programów: tegoroczny jest najbardziej zróżnicowany, bo zobaczymy najciekawsze miejsca zarówno dzikiej Północy, jak i magicznego Południa. Będziemy fotografować w niebieskim mieście, na pomarańczowych wydmach, w filmowej wiosce, w glinianym zamku i w urzekającym chaosie Marrakeszu. W każdym z tych miejsc będziemy mieli mnóstwo czasu na rozstawienie statywów i spokojne komponowanie kadrów. Zapraszam do Maroka!

Szczegółowy program:

7.11

Przelot z Warszawy do Casablanki, z międzylądowaniem w którymś z europejskich portów lotniczych.

Rabat_mury obronne

8.11

Po śniadaniu przejazd do Rabatu i sesja w pięknej cytadeli Chellah, otoczonej potężnymi murami obronnymi. Z Rabatu pojedziemy do Szafszawanu (Chefchaouen), niezwykle położonego na obrzeżach pasma górskiego Rif. Wieczorny spacer po Szafszawanie.

Chefchaouen_drzwi

9.11

Cały dzień spędzimy w Szafszawanie, słynnym „niebieskim mieście”, które wygląda jakby stworzono je specjalnie dla fotografów. Będziemy fotografować ulice-schody, piękne bramy i wysmakowane detale architektoniczne. O wschodzie i zachodzie słońca rozstawimy statywy w miejscu z widokiem na całe miasto.

Chefchaouen panorama

10.11

Po śniadaniu przejedziemy do Meknesu, miasta zbudowanego z kaprysu sułtana Mulaja Ismaila, który zażyczył sobie przenieść tu stolicę kraju. Zrobimy sobie spacer fotograficzny po Meknesie, koncentrując się głównie na centrum z Bab al-Mansur – najpiękniejszą bramą miejską Maroka. Na zachód słońca pojedziemy do Volubilis – świetnie zachowanych ruin rzymskiego miasta, z fotogenicznymi rzędami kolumn wzdłuż głównych ulic.

Volubilis

11.11

Długi przejazd na południe wspaniałą trasą przez pasmo górskie Atlasu Średniego i obrzeżami Atlasu Wysokiego. Postoje w miejscach widokowych. Na nocleg dojedziemy do hotelu u stóp wydm Ergu Chebbi. Przy odpowiedniej pogodzie jest szansa na nocne zdjęcia z wygwieżdżonym niebem.

Sahara_Erg Chebbi

12.11

Karawana wśród pomarańczowych wydm. Po śniadaniu wsiądziemy na wielbłądy i wyruszymy na pustynię. Jak ktoś chce, może iść pieszo (ok. 2 godz.). Można część trasy przejechać, a część przejść i robić zdjęcia. Po dojściu do stałego obozowiska zostawimy tam bagaże i ruszymy na eksplorację okolicznych wydm. Wieczorem czeka nas sesja o zachodzie słońca i obiadokolacja, a w nocy – sesja pod gwiazdami.

Karawana

13.11

O wschodzie słońca plener wśród wydm, a po nim karawana powrotna do hotelu. Po śniadaniu i prysznicu ruszymy (naszym autobusem) w stronę kanionu Todra w Atlasie Wysokim – najwyższych górach Afryki Północnej. Atrakcją będzie sama trasa, pośród egzotycznych plenerów południowego Maroka. Po południu i wieczorem czeka nas eksploracja górskiego kanionu Todra, z czerwonawymi skałami wyrastającymi wprost z rzeki.

Berberyjki w tradycyjnych strojach

14.11

Z kanionu Todra przejedziemy do oazy Skoura, największego palmowego gaju w Maroku. W tej pięknej scenerii stoi najwspanialsza kasba (gliniany zamek) w kraju, uwieczniona na jednym z marokańskich banknotów. Krótki przejazd do nowoczesnego miasta Ouarzazate (zakupy, ewentualny posiłek) i dalej, do Ait Benhaddou, najpiękniejszej wioski na świecie, wyglądającej jak kaskada ustawionych na sobie glinianych domów i twierdz. Wieczorna sesja.

Ait Benhaddou o wschodzie słońca

15.11

Świt w Ait Benhaddou to wspaniała okazja żeby uwiecznić to piękne miejsce w pierwszych promieniach słońca. Po śniadaniu przejedziemy słynną trasą widokową w poprzek Atlasu Wysokiego, z kulminacyjnym punktem na przełęczy Tizi n-Tiszka (2260 m n.p.m.). Postoje w miejscach widokowych to świetna okazja do uwiecznienia najwyższych partii tych gór i… zakupów, gdyż w najładniejszych miejscach zwykle rozstawiają się sprzedawcy pamiątek. Po południu dotrzemy do Marrakeszu, a wieczór spędzimy na Dżemaa el-Fna – najsłynniejszym placu miejskim na świecie, wpisanym na listę UNESCO.

Marrakesz_Dżemaa el Fna o zmierzchu

16.11

Cały dzień w magicznym Marrakeszu. Nie ma drugiego takiego miasta, jak marokańska „Brama Południa”. Medyna to prawdziwy labirynt, a każdy kolejny zaułek stwarza nowe możliwości fotograficzne. W tym gąszczu ukryte są takie skarby jak medresa Ibn Jusufa – szkoła koraniczna ze wspaniale zdobionym dziedzińcem i dziesiątkami komnat studenckich wokół. Całość otoczona jest przez mury obronne z gliny pisé, które przybierają inną barwę w zależności od kąta padania promieni słonecznych. Niedaleko placu Dżemaa el-Fna stoi minaret Kutubijja, uważany za najpiękniejszy w Afryce. Na jego wzór do dziś budowane są wszystkie minarety w Maroku. Wszystkie te miejsca uwiecznimy na naszych matrycach, a w porze obiadokolacji znów zagłębimy się w chaos Dżemaa el-Fna, który wieczorem zamienia się w największą restaurację na świecie.

Berberyjki w tradycyjnych strojach 02

17.11

Po śniadaniu przejazd na lotnisko do Casablanki i przelot do Warszawy.

Meknes_Bab al-Mansur

Termin fotowyprawy to 7–17 listopada 2015 r.

View from Ait Benhaddou on High Atlas

Kategorie
Aktualności

Okładka dla wioślarzy

Cambridge okładka 01

Mam przyjemność poinformować, że moje zdjęcie znalazło się na okładce książki wydanej przez szacowne wydawnictwo Cambridge Scholars Publishing, związane z jeszcze bardziej szacowną uczelnią z Wysp (tą od wioślarskich potyczek z Oxfordem). Dzieło spłodziły trzy dzielne polskie dziewczyny, a opowiada ono o różnych twarzach komunikacji. Lektura jest bardzo ciekawa, jeśli tylko ktoś potrafi wznieść się na odpowiedni poziom angielszczyzny, raczej nie przypominający „globisha” z popularnych portali i newsów.

Zdjęcie powyżej przedstawia targowisko w etiopskiej dolinie Omo, gdzie ludzie jakoś komunikują się między sobą mimo używania kompletnie różnych języków. Na przykład dwóch młodzieńców w dolnej części komunikuje się ze mną przy pomocy niezbyt wybrednego gestu.

Poniżej podpis, żeby nie było, że to nie moje 😉 On też trochę świadczy o języku, w jakim napisana jest książka. Ja bym pewnie napisał coś w rodzaju: „There are many tribes here” 🙂

Cambridge okładka 02

Kategorie
Aktualności

Na resztkach baterii

Toruń 01

Jaki jest sposób na wyjazd rodzinny i zarazem fotograficzny? Zabrać aparat z prawie rozładowaną baterią. To zmusza człowieka do robienia tylko najbardziej koniecznych zdjęć i skutecznie ogranicza czas wykrzywiania się przy statywie (choć muszę przyznać, że pytań „Tata, kiedy skończysz?” już prawie nie ma – widocznie do wszystkiego można się przyzwyczaić).

Na początek ferii wybraliśmy się do Torunia. Miałem w planie zrobienie kilku zdjęć, w tym panoramy miasta zza rzeki. Jako że był to wyjazd rodzinny, należało koniecznie odwiedzić psa Filusia (zdjęcie na górze), znanego z przekrojowych rysunków o Profesorze Filutku (ich autorem był torunianin Zbigniew Lengren).

Podróżując z dziećmi można robić różne fajne rzeczy, na przykład usmażyć głowę córki na patelni:

Toruń 02

… podziwiać pierwsze kroki wspinaczkowe syna:

Toruń 03

… albo namówić go na straszenie gołębi (w końcu trzeba dawać dobry przykład 🙂 ):

Toruń 04

Oprócz planetarium (gdzie dowiedzieliśmy się, że koniec już za kilka miliardów lat) i Młyna Wiedzy (gdzie  w dziale poświęconym słuchowi nagrałem własną wersję Iron Mana Black Sabbath) obowiązkowym punktem programu był krzyżacki zamek, a w zasadzie jego żałosne resztki. Po ataku rozsierdzonych mieszczan w całości zachowało się jedynie gdanisko, czyli wieża-WC:

Toruń 05

Wiedzie do niej taka sympatyczna Kibelstrasse (czyli tunel nad ulicą, widoczny na poprzednim zdjęciu):

Toruń 06

Wieczorem wybraliśmy się na punkt widokowy, reklamowany jako jeden z cudów Polski. Normalnie można tam dojechać samochodem, ale teraz było z atrakcjami. Jedyna droga dojazdowa była rozkopana i trzeba było zaatakować dróżką z boku, przez krzaki. Pani z pobliskiego kempingu mówiła zachęcająco, że można spróbować autem, ale po pierwsze stał znak zakazu (a po chwili pojawiła się straż miejska), a po drugie – sto metrów za kempingiem droga zamieniała się w coś, co można byłoby pokonać najwyżej konno albo na motocyklu enduro. Za to po dotarciu do rzeki załapałem się na przyjemny zachód słońca:

Wygląda na zdjęcie zrobione w nadwiślańskiej dziczy, tymczasem jest to prawie centrum Torunia…

Toruń-07Po zachodzie akurat wystarczyło czasu żeby dotrzeć na punkt widokowy o odpowiedniej porze:

Do Torunia zawsze jeżdżę z przyjemnością i mam z nim same miłe wspomnienia. Ale żeby nie było – konkurencyjna Bydgoszcz też jest fajna. Trzeba pomyśleć o jakiejś wyprawie na resztkach baterii…

Toruń 08

Kategorie
Aktualności

Timbuktu Północy

Chefchaouen 001

Szafszawan (fr. Chefchaouen), choć położony w linii prostej mniej niż 150 km od Europy, przez wieki był synonimem niedostępności. Powstał pod koniec XV w. i szybko zyskał status świętego miasta, zamkniętego dla przybyszów z zagranicy. Swoją siedzibę mieli tu marabuci, czyli święci mężowie, którzy ponoć znani byli z nadprzyrodzonych sił. Miasto rozwinęło się dzięki muzułmańskim przybyszom z Andaluzji, którzy – wyparci stamtąd przez Hiszpanów – znaleźli schronienie m.in. tutaj. Za ich sprawą Szafszawan powoli upodobnił się do osad z południa Półwyspu Iberyjskiego, z efektownymi kaskadami śnieżnobiałych domów, do dziś będącymi wizytówką Andaluzji. Błękit pojawił się znacznie później, głównie za sprawą osadników żydowskich, a ponieważ w tym klimacie jest bardzo praktyczny (odstrasza owady przekonane, że to woda), szybko przyjął się w całym mieście. Dziś Szafszawan jest częściowo biały, częściowo niebieski. Biel zdecydowanie dominuje, kiedy patrzy się z oddali:

Chefchaouen 01

Z dachu meczetu jest podobnie:

Chefchaouen 0002

Dopiero z perspektywy ulic zaczyna się robić bardziej niebiesko:

Chefchaouen 002

Wędrując po Szafszawanie można się bawić w wyszukiwanie andaluzyjskich detali – ozdób z kutego żelaza, masywnych kołatek, czy wejść do domów wyglądających jak miniaturowe bramy:

Chefchaouen 03

Chefchaouen 02

Chefchaouen 04

Nawet w takiej gęstwinie ulic znalazło się miejsce dla oazy zieleni na dziedzińcu kasby (miejskiego zamku):

Chefchaouen 06

O niedostępności Szafszawanu może świadczyć fakt, iż przed 1920 r. dotarło tu zaledwie trzech białych podróżników, z czego jeden przeżył dzięki przebraniu, drugi ledwo uciekł, a trzeci został otruty. Na szczęście dzisiaj miasto jest zdecydowanie łatwiej dostępne. Sprawdzimy to już w listopadzie, podczas trzeciej fotowyprawy do Maroka. Co ciekawe, miesiąc wcześniej odwiedzimy Andaluzję, dzięki czemu będzie okazja porównać Szafszawan ze starymi andaluzyjskimi miastami, jak Ronda, czy Olvera…