
Kanion Antylopy (a w zasadzie dwa – górny i dolny) w przeszłości znany był tylko żyjącym na tych terenach Nawahom. Później niezwykła gra świateł na czerwonawych skałach zaczęła tu przyciągać fotografów. Dzisiaj miejsce jest tak popularne, że na wejście trzeba się zapisywać z długim wyprzedzeniem, a wąskie pęknięcie w ziemi stało się dla Indian żyłą złota.
Nie ma mowy o żadnej prywatności ani spokojnym kontemplowaniu pejzaży. To nie bezkresne przestrzenie Doliny Śmierci, ani nawet nie Horseshoe Bend w sąsiednim Page. Zwiedzanie przypomina przemieszczanie się w kolejce do kontroli paszportowej – tylko niestety jest znacznie szybsze. Przewodnik naszej grupy szybko nauczył się dwóch słów po polsku i używał ich kiedy tylko ktoś się zatrzymywał żeby zrobić zdjęcie (to te dwa tytułowe słowa).
Na szczęście wprawny fotograf z dobrym refleksem jest w stanie poradzić sobie nawet w takich warunkach. A nasza grupa składała się właśnie z takich osób.
