Kategorie
Aktualności

Malta w galerii

W kwietniu 2018 r. przygotowujemy z Klubem Podróży Horyzonty fotoekspedycję na Maltę. Fotoekspedycja to wyjazd podporządkowany fotografowaniu, czyli program będzie ułożony tak, żeby w najciekawszych fotograficznie miejscach znaleźć się w porze najlepszego światła. Jak zawsze, wschody i zachody słońca są “nasze”. A póki co, zapraszam do odwiedzenia mojej maltańskiej galerii, która znajduje się tutaj. Zdjęcia powstały podczas rekonesansu na Malcie w marcu bieżącego roku. Miłego oglądania!

Kategorie
Aktualności

Wycieczka nad jezioro

Czarnogóra ma wiele atrakcji – jedne bardziej znane, inne mniej. Do tych drugich z pewnością należy droga widokowa Vladimir–Virpazar, wiodąca wzdłuż południowych brzegów Jeziora Szkoderskiego. To nie jest trasa dla każdego kierowcy: wąska (czasami na jeden samochód) i setkami zakrętasów wymagających ciągłego kręcenia kółkiem jak w grach komputerowych. Już nią kiedyś jechałem i byłem ciekaw na ile od tego czasu zdziadziałem. Okazało się, że jedzie mi się tak świetnie jak wtedy, więc chyba nie aż tak bardzo…

Szosa prowadzi z wioski Vladimir na północ, wzdłuż albańskiej granicy. Przez cały czas wspina się na pasmo górskie Rumija. Przed rozpoczęciem podjazdu obejrzeliśmy jeszcze wiejski cmentarz muzułmański, z niepokojem obserwując czarne chmury nad górami, dokładnie w tym miejscu, w które się wybieraliśmy.

Tuż przed przełęczą było tak:

Przełęcz to niesamowity punkt widokowy, zaskakujący wszystkich: nagle w dole pojawia się największy śródlądowy akwen Półwyspu Bałkańskiego. Efekt wow murowany. A już na pewno kiedy burza tworzy na niebie i wodzie niesamowity spektakl świateł i cieni:

Skończyliśmy fotografować kiedy dosięgły nas pierwsze krople deszczu. Po chwili spadła ściana wody – na szczęście na samochód, w którym zdążyliśmy się schować.

Na Bałkanach potrafi czasem lać tydzień bez przerwy. Na szczęście to nie był ten tydzień. Po przejechaniu kilkudziesięciu kilometrów (w porywach do 40 km/h) burza została z tyłu i wróciło słońce:

A na koniec pojawiło się podeszczowe zjawisko optyczne:

Przygoda z jeziorem Szkoderskim skończyła się w Virpazarze. Stąd już głównymi drogami wróciliśmy na nocleg, zatrzymując się jeszcze na zachód słońca przy Svetim Stefanie. Ale tu już zupełnie inna opowieść…

Kategorie
Aktualności

Vamos a la praia

Rozhuśtany ocean szturmujący brzeg lądu po jakimś czasie (dość długim) tworzy efektowne dla oka wybrzeże. Z  takiej aktywności znany jest Atlantyk, a jej przykłady można znaleźć w zachodniej i południowej Portugalii. Nawet całkiem niedaleko Lizbony, czego przykład może stanowić Praia da Ursa (Plaża Niedźwiedzia – nie wiem kto to wymyślił). Otaczające ją skały widać ze słynnego punktu widokowego na Cabo da Roca, czyli najdalej na zachód wysuniętym przylądku kontynentalnej Europy. Ale swój prawdziwy majestat ujawniają, kiedy stanie się u ich podnóża.

Najpierw jednak trzeba się tam dostać. Z szosy do Cabo w bok odbiega wygodna ścieżka (jest drogowskaz), która w ogóle nie przygotowuje wędrowca do tego, co będzie za chwilę, czyli do zejścia na łeb na szyję. Ścieżki w dół są dwie i obie wyglądają dość przyjaźnie. Poniżej ta gorsza:

My wybraliśmy łatwiejszą, co nie znaczy, że łatwą. Nie znaczy też, że trudną, ale zejście po osypującej się ziemi i kamieniach ze sprzętem fotograficznym na plecach wymagało niezłej pantomimy. Na szczęście można było robić przerwy i fotografować kwiatki, udając, że w ogóle nie jest się zmęczonym:

Na dole światło było początkowo dość nijakie:

Rozeszliśmy się więc szukając dobrych miejscówek. Część plaży stanowi oazę naturystów. Akurat to ta sama część, z której najlepiej wychodzą zdjęcia. Na miejscu spotkaliśmy dwóch praktykujących panów, którzy na widok naszych pań fotografek wykonali wzorcowy manewr „prezentuj broń” (czyli zaczęli paradować od swojego kocyka do wody i z powrotem).

Ja tymczasem poszedłem na sam koniec i wdrapałem się na omszałą skałę, z której był dobry widok. Skała była już w wodzie, a rozbijające się tuż pode mną fale nie nastrajały optymistycznie. Tym bardziej, że trwał przypływ i były coraz wyższe. Zacząłem zabawę ze statywem, filtrami, wężykami i całym tym badziewiem, żałując że nie jestem małpą z chwytnymi czterema kończynami. Ostatecznie nic do wody nie wpadło, kilka fal zmoczyło mi spodnie i powstało takie zdjęcie:

Im było później tym zaczynało się robić coraz bardziej tajemniczo:

W pewnym momencie słońce uraczyło nas swoim majestatem. Kto był wtedy w dobrym miejscu, ten zrobił dobre zdjęcia:

Czyli pewnie każdy, bo tam nie ma złych miejsc.

Część naturystyczno-kamienista plaży oddzielona jest od reszty wysoką skałą dochodzącą prawie do morza. W czasie przypływu można zostać odciętym od wyjścia. Jako opiekuńczy przewodnik poczekałem aż wszyscy ją opuszczą, po czym – biegiem między dwiema falami – przedostałem się na plażę główną.

A tu fajny piaseczek:

I coraz bardziej niebieskie światło po zmroku:

Na koniec czekało nas jeszcze podejście tą samą trasą, ale w takim terenie podejścia zawsze są łatwiejsze od zejść. Wszyscy przeżyli i będą mogli opowiadać wnukom o swoich przygodach 🙂

Kategorie
Aktualności

Obrazy na murach

Lizbona to tramwaje, fado, górki, miradouros i tak dalej. Miasto ma też jednak inne oblicza, z którymi w ogóle nie kojarzy się w powszechnej świadomości. Jednym z nich  jest sztuka uliczna, znana bardziej pod angielską nazwą street art (albo urban art albo guerrilla art – ten drugi termin jest szczególnie smaczny, jeśli weźmie się pod uwagę, w jakich warunkach tworzono wiele prac). Określenie narodziło się w latach 80. minionego stulecia dla odróżnienia działalności artystycznej od zwykłego wandalizmu (choć niekiedy ta granica bywa płynna). Dzieła street artu powstawały na terenach industrialnych albo na robotniczych przedmieściach i w większości miast właśnie tam je można znaleźć. W Lizbonie jest inaczej: obrazy, rysunki i różne formy graficzne zdobią (albo szpecą – jak kto woli) budynki w samym centrum: nie trzeba ich daleko szukać. Nie wszystkie są dziełem „partyzantów”. W latach 2008 i 2010 miasto zainicjowało dwa projekty mające na celu ożywienie co bardziej zapuszczonych ulic i budynków, m.in. w dzielnicy Bairro Alto. W ramach drugiego z nich, CRONO, zaproszono tu najwybitniejszych przedstawicieli street artu z całego świata. Wiele z powstałych wówczas prac już nie istnieje, ale te, które pozostały, nadal robią wrażenie.

Jednym z najlepszych miejsc do podziwiania lizbońskiej „sztuki partyzanckiej” jest Galeria de Arte Urbana, powstała kilka lat temu w bocznej uliczce przy tramwaju-windzie Elevador da Glória:

Same wagoniki Elevadora też zostały pomalowane, ale chyba przez nieco mniej utalentowanych artystów:

Graffiti na innym tramwaju-windzie, słynnym Elevador da Bica, to już zdecydowanie nie „arte”, ale zaznaczanie terytorium:

Na smaczne kąski można za to trafić w najstarszych dzielnicach, Alfama i Mouraria:

A nawet na stacji metra:

 

Kategorie
Aktualności

Dom zachodzącego słońca

Za nami pierwsza fotowyprawa do Portugalii. Odwiedziliśmy Lizbonę, polując na żółte tramwaje i uwieczniając najciekawsze budowle w najlepszym oświetleniu. Byliśmy w Sintrze – mieście w tropikalnym ogrodzie. Dwa razy podziwialiśmy zachód słońca nad Atlantykiem. Szwendaliśmy się po białych zaułkach eleganckiego Óbidos i zdobyliśmy (dwukrotnie) kamienne Monsanto. Nie zabrakło też słynnych manuelińskich klasztorów.

Pogoda była dynamiczna, grupa świetna, a światło sprzyjało. I o to chodzi 🙂

Powyżej wioska Azenhas do Mar, przycupnięta na wysokiej skale spadającej prosto do Atlantyku. Poniżej pociąg-widmo na futurystycznym dworcu Oriente w Lizbonie. To dzieło Santiago Calatravy powstało przy okazji Światowej Wystawy w 1998 r.

Portugalia jest na tyle ciekawa fotograficznie, że jeszcze tu wrócimy. Po głowie już mi chodzi pomysł plenerów w zupełnie innych miejscach…

Kategorie
Aktualności

Wiosenna Malta

Jak ostatnio wspomniałem, marzec to świetny termin na odwiedzenie Malty. Nie ma upałów, nie ma tłumów, łatwiej o sensowny nocleg niż w szczycie sezonu. I są fajniejsze krajobrazy. O tej porze roku wyspy przyozdobione są kwiatami i prezentują się atrakcyjniej niż kiedykolwiek. Żeby nie być gołosłownym, poniżej kilka zdjęć ukwieconej Malty (tak się składa, że wszystkie zrobiłem na głównej wyspie).

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

 

Kategorie
Aktualności

Krajobraz bez mostu

Jak wiadomo, kilka tygodni temu zawalił się słynny Azure Window – najsłynniejszy most skalny na Malcie. Nie został z niego kamień na kamieniu i to dosłownie: cały wpadł do wody, a na skale, do której przylegał, pozostał jedynie jaśniejszy ślad. Fakt ten odbił się szerokim echem w świecie turystów i fotografów, a maltańskie władze nawet zastanawiały się nad pomysłem… odbudowy łuku (na szczęście go zaniechały).

Co straciliśmy? Jeden kadr. Owszem, fajny i eksploatowany na tysiąc sposobów, ale wciąż tylko jeden. W kraju, w którym takich kadrów można mieć na pęczki. Śmiem pokusić się o stwierdzenie, że w sąsiedztwie Azure Window można było robić ciekawsze ujęcia, w ogóle go pomijając. I nadal można. Zarówno Malta, jak i Gozo mają piękne wybrzeża, z licznymi zatokami, solniskami, wieżami obronnymi i szokująco wysokimi klifami. Wciąż warto tam jechać, szczególnie w marcu, kiedy cały archipelag tonie w kwiatach.

Powyżej zachód słońca na wybrzeżu Qrendi, jednym z najbardziej inspirujących na Malcie.

Kategorie
Aktualności

Burza pod skalnym łukiem

Dzisiaj bardziej wiosennie (zaklinamy rzeczywistość). W ubiegłym roku byłem z grupą przyjaciół w Czeskiej Szwajcarii. Oczywistym punktem programu była Pravčická brána – największy skalny most na naszym kontynencie. Ta część Czeskiej Republiki kojarzy mi się z gwałtownymi zmianami pogody (zwykle bardzo fotogenicznymi), miałem więc nadzieję na jakąś akcję na niebie. Nie zawiodłem się – jak przywaliło to wszyscy próbowali uciekać do restauracji (a ta akurat o tej godzinie zamykała swoje podwoje) albo pod samą bramę. To mniej więcej spod niej powstało to zdjęcie. Miejsce było względnie bezpieczne i można było oddać się fotografowaniu szarżującej Natury. A po przejściu burzy wrócić do samochodu (godzina w dół) w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku…

Kategorie
Aktualności

Lofoty inaczej

Fotowyprawa na Lofoty była bardzo nietypowa. Wyruszyliśmy z mroźnej Warszawy za koło podbiegunowe, a tam przywitały nas dodatnie temperatury, zawalone chmurami niebo i deszcz zamiast śniegu. I tak było przez cały czas, a miejscowi próbowali dodać nam otuchy mówiąc: „ale macie pecha, w ubiegłym tygodniu było słonecznie i co noc zorze”. No cóż, trzeba grać jak przeciwnik pozwala. Ponoć im gorsza pogoda tym lepsze zdjęcia, więc robiliśmy swoje. I nie tylko my: fotografów było zatrzęsienie. Do tego stopnia, że każdy, kto nie wyglądał na miejscowego i nie miał statywu, wzbudzał podejrzenia.

Powyższe zdjęcie było ostatnim,  jakie zrobiłem  na tym wyjeździe. Użyłem w tym celu dwóch bardzo przydatnych szkiełek: filtra szarego redukującego światło o 10 stopni przysłony oraz filtra połówkowego szarego, którym przyciemniłem niebo o dalsze 3 stopnie. Dzięki temu mogłem wykonać pięciominutową ekspozycję, otrzymując obraz, jakiego oko nie zarejestruje. Do końca nie wiedziałem czy mi się uda: cały czas mrugała kontrolka rozładowanej baterii, a stres podnosił fakt, że wszyscy już wracali do autobusu (na godzinę przeze mnie ustaloną).

Na Lofoty wracamy dokładnie za rok. Bójcie się zorze 🙂

Kategorie
Aktualności

U skrzydlatego wilka

Nie znam lepszego miejsca do fotografowania drzew, niż rogalińskie łęgi. Poskręcane ze starości dęby wyglądają tu jak baśniowe stwory, szczególnie w magicznym świetle przełamania dnia i nocy (albo nocy i dnia). Najbardziej odjechany przypomina skrzydlatego wilka (z długim pyskiem i uszami), wznoszącego skrzydła ku niebu. Widać go na powyższym zdjęciu i na końcu wpisu.

Podczas naszych fotograficznych warsztatów mieliśmy idealną pogodę – mroźno i słonecznie. Mi osobiście najbardziej podobało się światło tuż przed wschodem słońca, takie jak tu:

O zachodzie też było piękne,  szczególnie kiedy pojawiły się lekkie chmurki:

Dęby można fotografować na nieskończoną ilość sposobów. Na przykład z gałązkami na pierwszym planie i w wersji czarno-białej:

Podobnie jak dwa lata temu, zamówiłem wycieczkę do Browarów Wielkopolski. Fotografować można tu tylko w jednym miejscu, na szczęście najbardziej efektownym, czyli warzelni. Są tu wielkie miedziane kadzie w kształcie buddyjskich świątyń i rząd kraników, który stał się bezsprzecznym hitem…

… chociaż fotografowanie go nie należy do łatwych:

Nowością były odwiedziny w hangarze Średzkiej Kolei Powiatowej:

W takim miejscu jest zaskakująco wiele tematów, szczególnie jeśli ma się trochę szczęścia i akurat uruchomiona została kuźnia:

Ogólne plany, detale, silniki, „oldskulowe” tablice ostrzegające przed wypadkiem w pracy – to w środku, a na zewnątrz torowiska i wagony oświetlone zimowym słońcem. Do niektórych można było wchodzić i robić na przykład takie zdjęcia:

A na koniec klasyczny portret skrzydlatego wilka, oświetlonego niemal nierealnym światłem wczesnego słońca:

Kategorie
Aktualności

Fotowyprawa Portugalia – maj 2017

Miło mi poinformować, że nasza fotowyprawa do Portugalii została już na sto procent potwierdzona przez biuro. To oznacza, że na pewno jedziemy. Nie oznacza to natomiast, że nie można się zapisywać. Kilka miejsc jeszcze zostało (stan na koniec stycznia). W Portugalii będziemy fotografować Lizbonę z takimi tramwajami jak powyżej i całym mnóstwem innych atrakcji. Zaprowadzę Was na najlepsze punkty widokowe o świcie i zmierzchu. Będziemy w Belém i w Sintrze. Będziemy też nad Atlantykiem, gdzie czekają nas dwa zachody słońca.

Eksploracja Lizbony i okolic zajmie nam kilka dni. Potem zapuścimy się w portugalski interior, z białymi miasteczkami (Óbidos), kamiennymi miasteczkami (Monsanto) i monumentalnymi, mrocznymi klasztorami (Tomar).

Zapisy tradycyjnie na stronie Klubu Podróży Horyzonty.

Kategorie
Aktualności

Alpy za miedzą

Mówi się, że ze wszystkich alpejskich pasm najbliżej polskich granic leży austriacki Dachstein. Alpy Bawarskie są jednak niewiele dalej, a w szczególności grupa górska Berchtesgadener Land, wciśnięta między austriackie ziemie, tuż za Salzburgiem. To miejsce ma bardzo bogatą historię, od kopalń soli po rezydencję Hitlera. Ma też krajobrazy będące archetypem alpejskości: zielone łąki z krowami, urzekające jeziorka i potężne skaliste szczyty, przez większą część roku pokryte śniegiem. Najlepiej fotografować je jesienią, dlatego o tej porze zorganizowaliśmy fotowyprawę. Poniżej kilka kadrów z jesiennego Berchtesgadener Land.

Najbardziej znanym jeziorem w tej części Alp jest Königssee, tak wąskie i otoczone tak wysokimi górami, że nazywa się je fiordem:

Pływające po nim stateczki wycieczkowe docierają do widocznej powyżej osady Sankt Bartholomä, w październiku otoczonej przez kolorowy las:

Drugie z powyższych zdjęć składa się głównie z linii pionowych i ukośnych. Nawet ślad po samolocie dopasował się do struktury ściany Watzmanna.

Königssee to jedno z pocztówkowych miejsc w Berchtesgadener Land. Nie da się tego powiedzieć o innym jeziorku, Hintersee.

Podczas rekonesansu rok wcześniej robiłem w tym miejscu zdjęcia w samotności i byłem przekonany, że odkryłem je dla świata fotografii. Tym większe było moje zdziwienie kiedy pojawiłem się tu z naszą grupą, a nad jeziorem były już dwie inne rozkładające statywy. Na szczęście brzeg jest na tyle urozmaicony, że można znaleźć dobrą kompozycję bez ludzi w kadrze (i przy okazji załapać się na niezły zachód słońca):

W Berchtesgadener Land jest też kilka ciasnych, wilgotnych wąwozów, w których można podziwiać mikroskopijne kaskady wodne. Dwa poniższe zdjęcia to dwie filozofie fotografowania takich motywów. Pierwsze przedstawia ruch wody zamrożony krótkim czasem naświetlania (było ciemno, więc musiałem podnieść czułość do 6400):

Drugie wprost przeciwnie – naświetlanie trwało dwie sekundy, a woda została rozmyta:

Berchtesgadener Land to również mieszkający tu ludzie i ich dzieła, umiejętnie wkomponowane w krajobraz. Na zdjęciu otwierającym wpis znajduje się kościół w Maria Gern, a na poniższym – znany z puzzli kościółek w Ramsau:

Bawarskie wpisy jeszcze tu zagoszczą. Oprócz Berchtesgadener Land byliśmy też pod samym Zugspitze, czyli „dachem Niemiec” oraz przy słynnym „disnejowskim” zamku Neuschwanstein. I będziemy w październiku. Fotowyprawa do Bawarii już jest ogłoszona na stronie Horyzontów i chyba nawet jeszcze są miejsca (bo na Dolomity już nie ma). Warto się zapisać, bo będzie jeszcze więcej Alp!