Kategorie
Aktualności

Wróciliśmy!

Ogłaszam, że fotowyprawa do Etiopii dobiegła końca (przynajmniej z grubsza, bo straty w głównych bagażach wynoszą jak na razie 100%). Zanurzaliśmy się w czeluście skalnych kościołów w Lalibeli, szukaliśmy diabła z Mahometem w Gonderze, tropiliśmy lamparta (bezskutecznie) oraz dżelady i koziorożce (skutecznie) w górach Semien, marzliśmy w namiotach na wysokości Gerlach plus kilometr, zapoznawaliśmy się z marabutami na wysypisku śmieci koło Bahyr Dar (co za plenery!) i oddawaliśmy szeregowi innych równie osobliwych przyjemności. Stopień zmulenia oraz pięćdziesiąt niedźwiedzi, które skoczyły mi na kark po powrocie (to cytat z Acid Drinkers) nie pozwalają na szerszą relację – wypocę ją pewnie za kilka dni.

            Serdecznie dziękuję naszym wspaniałym Wyprawowiczom, których pasja i radość fotografowania uczyniły ten wyjazd tak wspaniałym. Dzięki Wam przekonałem się, że wysiłek włożony w organizację tej imprezy zwrócił się z nawiązką. Widząc Waszą radość w niektórych miejscach prawie płakałem ze wzruszenia (ale tylko prawie, bo jestem twardzielem 🙂 ). Jestem Waszym dłużnikiem i mam nadzieję, że uda nam się jeszcze spotkać w podobnych okolicznościach.

            Dziękuję też wszystkim organizatorom wyjazdu: Ewie i Piotrowi (m.in. za to, że w końcu powstrzymał się od chrapania), biuru podróży Horyzonty i naszemu dobremu duchowi Ashenafiemu, dzięki któremu wszystko pracowało jak dobrze naoliwiona maszyna.

Na początek kilka zdjęć na szybko:

Ekipa na lotnisku w Gonderze.

Ranger z karabinem (zwany scoutem) zatrudniony do pilnowania turystów, żeby nie zrobili sobie krzywdy (albo lampartowi).

Polowanie na mewy na jeziorze Tana.

Dwóch desperatów nad wykopem w Lalibeli (około 12-metrowym). Lepiej nie pytać jak powstało to zdjęcie…

Trochę kiczu nad Lalibelą.

Kategorie
Aktualności

Etiopia – kolejne uwagi

• Najbardziej gorącym tematem jest ostatnio (nad)bagaż. Ethiopian pisze na ten temat dość zawile: http:/home/okfoto/domains/okfoto.pl/public_html/www.ethiopianairlines.com/en/travel/baggage/carryonbaggage.aspx

Z informacji wynika, że oprócz bagażu podręcznego do kabiny można wziąć jeszcze laptop, mały aparat albo małą torebkę. Wyjście jest więc takie, że prawie wszystko ładujemy do głównego bagażu podręcznego, a najcięższe rzeczy (np. teleobiektyw) – do owej „torebki”, czyli czegoś w rodzaju małego chlebaka. Najważniejsze żeby ten większy bagaż mieścił się na półce albo pod poprzedzającym fotelem – tego wymagają względy bezpieczeństwa. Druga opcja to upchnięcie wszystkiego do jednego bagażu podręcznego i przygotowanie na podorędziu mniejszej torby na wypadek gdyby ten jeden podręczny okazał się za duży/ciężki.

• Bilety będę rozdawał na lotnisku. Tak naprawdę do otrzymania karty pokładowej powinien wystarczyć sam paszport, a wydrukowane bilety będą miały charakter informacyjny.

• Spotkanie mamy wyznaczone o 12.00 w Hali Odlotów, Terminal A, Sekcja C (pierwsze wejście od strony starego terminala). Oczywiście lepiej jest czekać w środku niż na zewnątrz.

• Nawiązując do poprzedniego wpisu o zakrzepicy: jeśli ktoś nie czuje się pewnie, może przed lotem z Frankfurtu zażyć aspirynę (jeśli oczywiście aspiryna nigdy mu nie szkodziła, bo ten lek też ma swoje za uszami).

• Na miejscu zawsze musimy mieć ze sobą zapas wody butelkowanej. Łatwa do kupienia w wielu miejscach. Do picia i mycia zębów. NIE WOLNO MYĆ ZĘBÓW WODĄ Z KRANU. Oczywiście całą resztę można 🙂

• Padło pytanie o zabieranie czegoś jako pamiątek dla miejscowych. Jeśli ktoś ma nadmiar długopisów to może kilka zabrać dla dzieci. Całą Afryka cierpi na niedobór sprzętu piszącego i Etiopia nie jest wyjątkiem.

Informacja tygodnia jest taka, że w górach Semien pada! Tak mi donieśli Etiopczycy. Mam nadzieję, że do naszego przyjazdu przestanie. To by była idealna sytuacja: w podeszczowych górach będzie przejrzyste powietrze i mniej kurzu. Tym niemniej, coś przeciwdeszczowo-przeciwwiatrowego (lekkiego) może się przydać. Najzimniej powinno być podczas sesji porannych w górach: wtedy pewnie będziemy nakładać wszystko co mamy (pakiet krótki rękaw plus koszula plus polar plus kurtka powinien wystarczyć). Poza górami trafienie na deszcz jest wysoce nieprawdopodobne.

Na koniec najważniejsze: z „bagażu” najbardziej potrzebny jest paszport. Etiopia póki co nie należy do Unii Europejskiej i bez niego nas nie wpuszczą 😉

To dziwne coś na zdjęciu to widok na Saharę (a raczej unoszące się nad nią miliony ton piasku) podczas przelotu Frankfurt–Addis w marcu.

Kategorie
Aktualności

Na zielonym świetle

Większość pieszych zostaje potrąconych przez samochód przechodząc na zielonym świetle. Kiedy ktoś idzie na czerwonym, wie, że musi być czujny i rozglądać się na wszystkie strony. Przechodzący na zielonym myśli: „mam prawo tu być, nikt mnie nie może najechać”, a myśl o jakimkolwiek niebezpieczeństwie nie przyjdzie mu do głowy.

Podobna pod względem postrzegania sytuacji jest różnica między osobnikiem, który podróżuje sam, a uczestnikiem wyprawy z biurem. Ten drugi może sobie pomyśleć: „jestem na wyjeździe zorganizowanym, więc mogę czuć się bezpieczniej”. Pod wieloma względami tak jest, ale niektóre zagrożenia pozostają takie same, a mogą być podświadomie lekceważone.

Etiopia jest krajem bezpiecznym – już pisałem, że wolę chodzić wieczorem po Addis Abebie niż po Poznaniu. Spacerując grupkami (czy samemu) po Lalibeli albo Bahyr Darze jest się narażonym głównie na okrzyki farandżi! (obcokrajowiec!) i ewentualne próby wyciągnięcia kasy. Pisząc o zagrożeniach mam na myśli głównie te spowodowane własnym zachowaniem. W Lalibeli groźne są niezabezpieczone górne krawędzie wykopów z kościołami. Mają zwykle 5-10 metrów wysokości, więc niby niedużo. Ale podłoże to lity kamień, więc spaść z 10 metrów to mniej więcej tak jak ze 100 m. Śmiem pokusić się o stwierdzenie, że może tu być bardziej niebezpiecznie niż w górach. Kiedy kilka osób znajdzie się na ograniczonej przestrzeni to zawsze istnieje ryzyko, że ktoś kogoś popchnie statywem i zwali do dziury (tfu!, odpukać w niemalowane!). Dlatego będziemy musieli pilnować odstępów. W samych górach przepaście są tak gigantyczne, że nikt przy zdrowych zmysłach nie podejdzie do samej krawędzi (tym bardziej, że te skały wietrzeją i w każdej chwili fragment może się oderwać).

Jeszcze jedno potencjalne zagrożenie związane jest z samym lotem. Z Frankfurtu do Addis będziemy lecieć prawie 7 godzin. Przy takim długim czasie może pojawić się zakrzepica, czyli powstawanie zakrzepów w żyłach. Przypadłość ta jest bardzo rzadka, ale też potencjalnie niebezpieczna, dlatego trzeba robić wszystko, aby do niej nie dopuścić. A więc: pijemy ile się da (jak przynoszą coś do picia to można brać po dwa, np. sok i herbata), co jakiś czas wstajemy i przechadzamy się (np. do łazienki w związku z dużą ilością picia), siedząc czasami napinamy i rozluźniamy mięśnie ud i łydek. Jak będziemy spać (a warto spać jak najdłużej), trzeba się usadowić jak najwygodniej, żeby żadna kończyna (szczególnie dolna) nie była ściśnięta.

Żeby trochę rozluźnić ten wpis, podaję listę hoteli, w których prawie na pewno się zatrzymamy (jeśli nie nastąpią jakieś zaburzenia na łączach z kontrahentem).

Lalibela – hotel Lal (http:/home/okfoto/domains/okfoto.pl/public_html/www.h-rez.com/a370138/index.htm?lbl=ggl-en&gclid=CMfOz9aytbMCFYlb3godxVcAQg)

Gonder – hotel Lodge du Chateau (http:/home/okfoto/domains/okfoto.pl/public_html/www.lodgeduchateau.com/)

Góry Semien – Simien Lodge (http:/home/okfoto/domains/okfoto.pl/public_html/www.simiens.com/) i kemping w obozie Chennek.

Bahyr Dar – hotel Ghion (nie ma strony, w Google grafika można obejrzeć zdjęcia ogrodu).

 

Kategorie
Aktualności

Etiopia – Frequently Asked Questions

Wracamy do naszej fotowyprawy. Dostaję od Was sporo pytań, dlatego postanowiłem upublicznić odpowiedzi, żeby wszystkim się przydały.

1 – W co się spakować?

Trzeba mieć dwa bagaże, podręczny i główny. Ten pierwszy to mały plecak zwykły lub fotograficzny, ale na tyle pojemny żeby prócz sprzętu foto pomieścić w nim jeszcze najbardziej niezbędne rzeczy. To będzie nasz bagaż podręczny w samolocie a z doświadczenia wiem, że często tylko on dolatuje do celu (mamy kilka przesiadek i nie wiadomo gdzie linie lotnicze wyślą bagaż główny, ten który pójdzie do ładowni samolotu). Jeśli chodzi o ten główny to ja będę miał plecak, a prawie wszyscy walizki na kółkach. Napiszę jeszcze raz dobitnie: nastawiamy się, że do Lalibeli doleci z nami tylko bagaż podręczny i musimy mieć w nim wszystko co jest naprawdę niezbędne: sprzęt foto (oprócz statywu, bo wolno tylko w głównym), kosmetyczka, niektóre lekarstwa, itd. Oczywiście przy sobie mamy też wszystkie dokumenty i pieniądze. Trzeba też pamiętać, czego nie wolno przewozić w bagażu podręcznym (m.in. ostrych przedmiotów i płynów w pojemnikach ponad 100 ml – takim płynem jest też pasta do zębów i krem przeciwsłoneczny) Zdaję sobie sprawę, że to łatwo napisać: limit bagażu podręcznego w Ethiopian wynosi 7 kg, a łączna suma wymiarów (długość plus wysokość plus szerokość) 115 cm. Zdarzało mi się przewozić teleobiektyw w bagażu głównym, ale nie polecam tego rozwiązania (w przypadku kradzieży nie ma szans odzyskania). Ciepłe ubrania możemy mieć na sobie, co nie będzie trudne, bo wylatujemy w listopadzie. Bagaż główny nadamy z Warszawy do Frankfurtu i z Frankfurtu do Lalibeli. Prawdopodobnie będziemy jednak musieli odebrać go w Addis, żeby przeszedł kontrolę celną (i ponownie nadać do Lalibeli).

2 – Spotkanie na lotnisku.

Tak jak jest napisane w informacji przesłanej przez biuro Horyzonty: w Hali Odlotów lotniska Okęcie (Terminal A – sekcja C przy pierwszym wejściu od strony starego terminala) w Warszawie 9 listopada o godzinie 12:00. Ja tradycyjnie będę miał kapelusz Indiany Jonesa, dzięki czemu będzie mnie z daleka widać 🙂

3 – Przelot.

Będzie bardzo długi, ale nie mamy wpływu na „rozkład jazdy” samolotów. Głównym przewoźnikiem będą Ethiopian Airways – linia należąca do Star Alliance, podobnie jak Lufthansa, czy LOT, a więc oferująca podobna jakość usług. Nie trzeba się obawiać jej egzotycznego pochodzenia. To nie Sudan Airways, które podróżnicy określają pieszczotliwym mianem Sudden Death.

4 – Ile zabrać pieniędzy i jak się wyrabia wizę?

20 dolarów wiza, ok. 30 dolarów napiwki, ok. 100 dolarów dodatkowe wyżywienie i napoje według potrzeb plus według uznania na pamiątki. Powiedzmy 200 dolarów, może być 300, jeśli ktoś planuje duże zakupy. Lepiej mieć dolary niż euro. Jeśli chodzi o procedurę wizową, wszystko będziemy robić na miejscu (płaci się w dolarach). Trzeba mieć dwa zdjęcia (fotograf jest w stanie sprawdzić, jakich zdjęć wymagają Etiopczycy do wiz).

5 – Jaki zabrać śpiwór?

Taki jaki się ma. Teoretycznie można wypożyczyć w parku narodowym, ale zawsze lepiej spać w swoim, ewentualnie potraktować swój jako wewnętrzny, a wypożyczony włożyć na wierzch. Noc będzie dość zimna, ale jak znam życie, pewnie za długo nie będziemy spać. Nocą w takim miejscu też warto robić zdjęcia, korzystając z braku zanieczyszczenia świetlnego.

6 – Malaria.

W górach moskitów nie będzie, ani w żadnym miejscu oprócz Bahyr Dar. Już o tym dość szeroko pisałem tutaj. Ja osobiście nie będę zażywał Malarone, ale będę miał opakowanie przy sobie (można ten lek stosować nie tylko profilaktycznie, ale też leczniczo). Jako zabezpieczenie będę miał moskitierę z środkiem odstraszającym owady oraz pomarańczowy Off na komary (ma największe stężenie antymoskitowego środka DEET ze specyfików łatwo dostępnych). Można też zamówić środek Mugga – o ile wiem, niektóre mają jeszcze większe stężenie DEET.

7 – Ile będzie chodzenia po górach?

Mało. W większość miejsc będziemy dowiezieni. W jednym możemy sobie zrobić ok. dwugodzinny łatwy spacer krawędzią klifu, z pięknymi widokami (jak ktoś nie chce, to może ten odcinek przejechać drogą). Chodzenie będzie głównie z aparatami w miejscach widokowych, żeby znaleźć najlepszy kadr.

8 – Jak to jest z tym kurzem?

Będzie przede wszystkim na drogach gruntowych, czyli głównie podczas przejazdów w górach Semien. Sprzęt lepiej wtedy mieć schowany, a nosy czymś zakryte, np. chustką. Trochę kurzu może też być w Lalibeli, bo tam utwardzonych ulic prawie nie ma. Ale przy kościołach nie powinno być z nim problemu.

9 – Jakie zabrać ubranie?

I na upały, i na zimno. W większości miejsc będzie przyjemnie ciepło (lub trochę za ciepło), ale np. w górach nocą temperatury mocno spadają, nawet do kilku stopni Celsjusza. W dzień można oczekiwać temperatur rzędu 20–30°C. Ważny jest krem z filtrem UV jak najwyższym (co najmniej 30) – w górach opalanie się jest niebezpieczne dla skóry.

Jeśli komuś nasuwają się inne kwestie, proszę pytać. Nie ma złych pytań!

Wyczerpujące informacje fotograficzne dotyczące wyprawy zamieścili u siebie Ewa i Piotr.

Kategorie
Aktualności

Trzy stolice na dobę

Tak mi się ostatnio ułożyła podróż, że w ciągu 24 godzin “zaliczyłem” trzy zakaukaskie stolice. Trasa miała dwa bardzo odmienne etapy.

image

Z Baku do Tbilisi nocnym pociągiem, a z Tbilisi do Erewania (w życiu nie zgodzę się na nazwę Erywań) – marszrutką. Pociąg to nówka sztuka produkcji ukraińskiej, za to atmosfera przypominała trochę dawne czasy. Wagonem rządziła prowadnica, która udzielała instrukcji jak korzystać z kibelka (tylko jednego, drugi był zamknięty). “Dlaczego?” “Bo zamknięty”. Po obu stronach granicy były godzinne postoje na szczere rozmowy z celnikami w czapkach-lotniskowcach (zajmowali jeden przedział i każdego wzywali pojedynczo), plombowanie wszystkiego co mogłoby posłużyć jako ewentualne schowki i nerwowe przemarsze zestresowanej prowadnicy. Na szczęście obyło się bez trzepania bagaży.
Co innego marszrutka (Ford Transit kursujący na prawach autobusu). Tu na granicy (gruzińsko-armeńskiej) był spokój, tylko wszyscy musieli czekać na osoby wyrabiające wizę (czyli na nas). Atrakcję stanowił za to sposób prowadzenia pojazdu. Na prostych odcinkach kierowca wyraźnie się przynudzał i prawie wszyscy go wyprzedzali. Podniecały go dopiero górskie serpentyny. Tu nie było na niego mocnych. Wchodził w zakręty jak Kubica w szczycie formy, a Łady, stare Golfy i nowe Lexusy czmychały przed nim na pobocza. Kiedy uznawał, że ma zbyt dobry czas, zatrzymywał się w jakiejś dziurze i szedł kupować słodkie bułki gata (którymi potem częstował pasażerów). Gdy dowiedział się skąd jesteśmy, oznajmił, że kilku jego sąsiadów pojechało w Polszu i tam “się poddali” (czyli pewnie poprosili o azyl). Ostatecznie szczęśliwie dowiózł nas do Erewania, czego dowodzi zdjęcie ormiańskiego krzyża chaczkara, które zrobiłem dziś w sąsiednim Eczmiadzynie.

Kategorie
Aktualności

Pozdrowienia z Rwandy…

… a kawałek dalej z Himalajów albo Meksyku. Takie rzeczy tylko w Batumi, a dokładniej w tutejszym ogrodzie botanicznym, zawieszonym nad samym morzem. Zieleń jest podzielona tematycznie, częściami świata, dzięki czemu w ciągu kilku minut można przenieść się na inny kontynent. Okolice Batumi to idealna lokalizacja dla takiego obiektu: jest tu ciepło, a suma opadów kilka razy przekracza tę w Polsce (o czym boleśnie przekonałem się wczoraj). Zwiedzającym towarzyszą psy, zupełnie nieszkodliwe, które mają swoje rewiry – jeden “oprowadza” po części śródziemnomorskiej, inny po dalekowschodniej, a jeszcze inny pojawia się nad morzem. Może są tu na etacie?
Na zdjęciu “środkowoafrykański” motyw z Batumi.

image

Kategorie
Aktualności

Gamardżoba!

Od kilku dni podróżuję po Gruzji. Zacząłem od Tbilisi, gdzie nie sposób przejść przez ulicę w miejscach do tego nie przeznaczonych (taki ruch). Miasto leży na wzgórzach i na jedno można wjechać właśnie otwartą kolejką linową. Super przeżycie szczególnie po zmroku (kursuje do północy), kiedy całe Tbilisi migocze jak dogasające ognisko spod zmrużonych powiek. Innego typu przeżycia zapewnia wyjazd z miasta wypożyczonym samochodem (szybko może przybyć siwych włosów). Za to dalej już jakoś idzie, z wyjątkiem koszmarnie zatłoczonych głównych tras.
Uznałem że na kiepskie drogi potrzeba będzie czegoś specjalnego i wynająłem irańską furę o nazwie Samand. Rewelacyjna limuzyna na bazie Peugeota 405. Jak dotąd sprawdziłem go na Gruzińskiej Drodze Wojennej (kręta szosa przez Kaukaz), nowej autostradzie do Gori (polecam muzeum Stalina na Placu Stalina) i szosie dla samobójców do Kutaisi. Teraz jestem w Ureki nad Morzem Czarnym. Są tu unikatowe magnetyczne plaże, na których kurowali się kosmonauci Sojuza po lotach. Zrobiłem sobie sesję foto z dłuuugimi czasami naświetlania morza (próba nowego filtra szarego), a potem pani z hotelu mi powiedziała żeby na plażę nie zabierać żadnego sprzętu elektronicznego, bo można się już potem z nim pożegnać. Ponoć awaria ujawnia się po kilku dniach. Padażdjom, pasmotrim! Do następnego wifi 🙂

image

Kategorie
Aktualności

Co za zdjęcie?

Przed wyjazdem do Etiopii dostaję pytania dotyczące fotografowania miejscowych i ewentualnego dawania im czegoś w zamian. Najlepsza zasada to nic nie dawać, jeśli nie trzeba. Taki gest na zawsze nastawia komercyjnie do turystów osobę sfotografowaną: jak ten mi dał, to każdy następny też musi. Z drugiej strony, takich fotograficznych dziewic, które nigdy nie miały do czynienia z turystą, raczej się już nie spotyka i każdy chce coś dostać za pozowanie. W takiej sytuacji najlepsze będą jakieś drobne upominki. Można w tym celu wziąć paczkę cukierków i rozdawać po jednym albo – jeszcze lepiej – długopisy. Te ostatnie bardzo przydają się dzieciom w szkołach (a dostępność sprzętu piszącego nie jest tam wcale oczywista). Zdecydowanie nie wolno dawać dzieciom pieniędzy – to je uczy, że zamiast iść do szkoły, lepiej jest czatować w często odwiedzanym miejscu i robić za małpkę. Dobra metoda to fotografowanie przy zakupach pamiątek albo czegoś do jedzenia. Trzeba tylko wybrać odpowiednio atrakcyjnego sprzedawcę i grzecznie zapytać czy przy okazji można zrobić zdjęcie. I oczywiście nie fotografować nikogo jeśli sobie tego nie życzy. W Etiopii ten problem występuje rzadziej niż w Maroku, ale to nie znaczy, że każdy na nasz widok będzie się ustawiał do pozowania.

            Reasumując: najzdrowszy układ to zdjęcie bez żadnych darów materialnych w zamian, a potem wysłanie osobie sportretowanej odbitki (trzeba w tym celu zadać sobie trud spisywania adresów i dodawania do nich numerów zdjęć z aparatu). Więcej na ten temat napisałem w jednym z czerwcowych wpisów.

            Na zdjęciu duchowny w Lalibeli. Duchowni zwykle nie mają nic przeciwko zdjęciom i nie chcą za to żadnego bakszyszu (ewentualnie można coś wrzucić do puszki z darami dla kościoła).

Kategorie
Aktualności

Uczymy się amharskiego!

Termin fotowyprawy do Etiopii zbliża się coraz większymi krokami, pora więc zacząć naukę języka amharskiego. W stopniu konwersacyjnym raczej go nie opanujemy, ale kilka podstawowych zwrotów bardzo się przyda. Choćby do przełamywania lodów – nie ma nic przyjemniejszego dla tubylca, niż obcokrajowiec zagadujący go w jego własnym języku. Zawsze kiedy jadę za granicę, staram się opanować przynajmniej kilka wyrażeń, które na podstawie praktyki uważam za najbardziej przydatne.

No to jedziemy 🙂 Wymawia się tak jak napisano poniżej, a akcent najczęściej pada na przedostatnią sylabę, jak u nas.

Cześćtadias

Do widzeniaciao (przejęte z włoskiego)

Chcęifelegalehu

Dziękujęameseginalehu

 

Takauo

Nieajdelem

Jestale

Nie majellem

Gdzie jest?jetno?

 

wczorajtilant

dzisiajzare

jutronege

 

Ile to kosztuje?uagau sintno?

Nie ma problemuczigger jellem

Ok, w porządku (spoko)iszi (bardzo popularny wyraz, najczęściej powtarzany podczas konwersacji)

Piękniekondzio (najlepszy wyraz jak nie ma co powiedzieć: zataczamy ręką wokół, rozglądamy się i mówimy „kondzio”)

Odejdź!hid! (działa na upierdliwe dzieciaki)

I tyle. Do podstawowej konwersacji z wymachiwaniem rękami wystarczy. Na miejscu na pewno mimochodem nauczymy się więcej słów (np. nazw potraw). Na pocieszenie dodam, że w najbliższym czasie mam w planie odwiedzenie trzech innych państw z równie pokręconymi językami i właśnie przerabiam taki słowniczek w wersji potrójnej 😉

 

Kategorie
Aktualności

Pepeszą w niebo

W młodości przez kilkanaście lat mieszkałem w Szczecinku, miasteczku pięknie położonym wśród jezior i pagórków Pojezierza Drawskiego. Stacjonował tam wówczas radziecki garnizon wojskowy, czego najbardziej widocznym znakiem były chodzące po chodnikach „lotniskowce” (oficerowie w charakterystycznych czapkach, na których zmieściłby się samolot) oraz jeżdżące po ulicach furgonetki z napisem „ljudi”. Oczywiście wiedzieliśmy,  że w pobliżu jest słynne Borne Sulinowo: zamknięte ruskie miasto z zaopatrzeniem w sklepach, o którym opowiadano legendy. W rzeczywistości nic takiego tam nie było, może trochę więcej słodyczy, które wydelegowane „lotniskowce” przynosiły na szkolne uroczystości w wielkich tytkach z gazety. Notabene, militarna historia tego miejsca sięga czasów przedradzieckich – wcześniej istniał tu niemiecki garnizon Gross Born.

Dzisiaj Borne Sulinowo nie stanowi żadnej tajemnicy. Pokoszarowe, betonowe miasto z dużą ilością zieleni, otoczone tysiącami hektarów lasów. Wczoraj wybrałem się w tamte strony, odwiedzając dawny poligon obficie porośnięty przez wrzosy. Najcenniejsze miejsca objęte są rezerwatem przyrody Diabelskie Pustacie, choć akurat o tej porze roku nie ma tu mowy o żadnych pustaciach (pełno grzybiarzy).

Zajrzałem też na radziecki cmentarz, znany z pomnika z ręką trzymającą pepeszę. Nekropolia powstała tuż po II wojnie światowej i funkcjonowała aż do 1992 r. Co ciekawe, chowano tu głównie osoby zmarłe już po wojnie – większość nagrobków pochodzi z lat 1945–1967. Studiowanie dat może wiele powiedzieć o jakości życia w garnizonie: spoczywa tu wielu dwudziestoletnich żołnierzy, choć działania wojenne w chwili ich śmierci były już dawno zakończone. Jeszcze większe wrażenie budzą nagrobki z lakonicznym napisem „nieizwiestnyj”. To dezerterzy, którzy uciekali z koszar z bronią w ręku. W ciągu kilkudziesięciu lat zbiegło w ten sposób około 50 żołnierzy i niemal dla wszystkich ucieczka kończyła się w ten sam sposób: obławą i zastrzeleniem (ewentualnie samobójstwem, jeśli ktoś nie wytrzymał psychicznie). Cierpiała też ludność cywilna: jeden z oszalałych żołnierzy usadowił się z karabinem przy szosie Szczecinek–Czaplinek i pruł do przejeżdżających pojazdów. Sama pepesza – przeniesiona tu z centrum Bornego – upamiętnia niejakiego Iwana Poddubnego (1926–1946), plutonowego, który wdarł się do sąsiedniej wioski Krągi i urządził tam strzelaninę, zabijając kilkanaście osób.

Kategorie
Aktualności

Nie zapomnij czapki i szalika!

Kilka babcinych uwag dla uczestników naszej etiopskiej imprezy. Co prawda, już o tym wcześniej pisałem, ale nie zawadzi przypomnieć. W listopadzie będzie w Etiopii przyjemnie ciepło, a w porywach całkiem gorąco. Można oczekiwać pogody jak u nas w ciepłe lato. Średnia temperatura powietrza w Addis Abebie wynosi za dnia 22,6°C, a nocą 8,7°C. Na podobne temperatury można liczyć w Lalibeli i Gonderze.

Natomiast Góry Semien to już trochę inna bajka. W dzień nadal będzie gorąco i zapewne bardzo słonecznie. Oznacza to konieczność zabrania ze sobą kremu z wysokim filtrem UV (od 30 wzwyż) i smarowania się nim co jakieś 2 godziny. Konieczne jest też nakrycie głowy, okulary z filtrem UV i raczej t-shirt niż podkoszulek na ramiączkach, żeby się nie sparzyć.

            Nocą w górach temperatura spada poniżej 10°C, zdarzają się nawet przymrozki (chociaż śniegu nie zobaczymy). Dlatego trzeba mieć ze sobą również ciepłe ubranie, przynajmniej jedną zmianę (np. polar i kurtka). Śpiwory dostaniemy od miejscowych organizatorów, choć jeśli ktoś ma lekki śpiworek, warto wziąć go ze sobą. Biwakować w namiotach będziemy jedną noc i nie wymaga to od nas żadnej specjalnej aktywności. Wszystko będzie zorganizowane, włącznie z posiłkami (kucharze będą podróżować z nami). Będzie nam też towarzyszył tzw. scout, czyli ranger z karabinem, którego z pewnością namiętnie będziemy fotografować. Taki jest wymóg dla wszystkich turystów w górach Semien, choć nie bardzo wiem po co – w każdym razie dzięki temu jest bardziej malowniczo.

            Przy okazji przypominam o szczepieniach. Najważniejsza jest żółtaczka (najlepiej A i B). Popularne szczepionki są tak skonstruowane, że przyjmuje się kilka dawek: pierwsza teraz, druga za miesiąc, trzecia za 6–12 miesięcy. Tak więc o pierwszej warto pomyśleć w najbliższym czasie. Jeśli ktoś chce się zaszczepić przeciw żółtej febrze to też warto, choć Etiopia nie wymaga tego szczepienia.

            Na zdjęciu lokalna moda w górach Semien.

 

Kategorie
Aktualności

Brzęczące samiczki

Dziś wpis głównie dla naszych „Etiopczyków”. Tematem są moskity i to co przenoszą. Jeśli spojrzy się na „malaryczną” mapę Afryki, na południe od Sahary widać wielką czerwoną plamę (zagrożenie malarią) z kilkoma małymi białymi punkcikami (teren bezpieczny). Te punkciki to najwyższe partie Wyżyny Abisyńskiej, czyli tereny, po których będzie się przemieszczać nasza fotowyprawa. Uważa się, że malaryczne moskity występują do wysokości 2000 m n.p.m. Na prawie całej naszej trasie będziemy wyżej, włączając w to Addis Abebę (ok. 2200 m n.p.m.). Stolica Etiopii ma w ogóle dość przyjemny klimat, dzięki czemu tak lubią zlatywać tu rozmaici przywódcy afrykańscy na konferencje, szczyty i inne bibki. Wyżej niż 2000 m n.p.m. są też Lalibela, Gonder i oczywiście Góry Semien. Jedynie Bahyr Dar leży niżej, a i to niewiele (coś w okolicach 1800 m n.p.m.). Jeszcze w niedalekiej przeszłości przypadki zachorowań w porze deszczowej były tu dość częste, jednak ostatnio powrócono do stosowania DDT i ryzyko znacznie spadło.

Co nie oznacza, że nie istnieje. Można je ograniczać stosując leki antymalaryczne, spraye i specjalnie nasączane moskitiery. Piszę o tym tu (punkt zatytułowany „Malaria”). Ostatnio znalazłem też inną ciekawostkę. Posiadacze smartfonów z androidem (innych pewnie też) mogą sobie ściągnąć bezpłatny program emitujący dźwięki odstraszające moskity. Jest ich kilka, np. Mosquito Repellent. Można go ustawić na 14, 16, 18, 20 kHz lub mieszankę powyższych (co kilka sekund dźwięk się zmienia). Niestety, nie wiem na ile jego działanie jest skuteczne. Ściągnąłem też drugi, podobny program, który ma tak samo działać na psy. Wypróbowałem go na swoim kocie, leżącym na podłodze w błogiej nieświadomości. Jedyne co osiągnąłem to to, że leniwie przewrócił się na drugi bok. Większe zainteresowanie okazał tylko przy którymś z bardziej piskliwych dźwięków – prawdopodobnie myślał, że to mysz. Tak więc jeśli Mosquito Repellent działa tak jak psi repelent to wiele nie pomoże. Ale jeść nie woła – lepiej mieć niż nie mieć. Jak namierzę jakiegoś komara to zrobię na nim eksperyment i dam znać o jego wynikach.

Na zdjęciu ulica w bezmoskitowej Addis.