Kategorie
Aktualności

Dzień najgorszego światła

Canyonlands 01

Wizyta w Parku Narodowym Canyonlands w Utah nie przebiegała zbyt obiecująco. Poprzednie dni (i parki narodowe) to słońce, zgrabne chmurki, ogólnie miodzio. A tu, niebo zasnute szarym niczym i fotograficzna beznadzieja. Nawet słynny Mesa Arch wyglądał tak jakoś zwyczajnie (choć to akurat żadna niespodzianka, bo byłem przy nim w środku dnia):

Canyonlands 02

Tak sobie jeździłem i chodziłem po parku, odhaczając kolejne atrakcje, a pod wieczór dojechałem na z góry upatrzone miejsce widokowe. Jest to dość wąska grań o wystawie zachodniej i wschodniej – na tyle wąska, że w ciągu minuty można przejść z jednej krawędzi do drugiej. No to zaglądam na wschodnią – czarna rozpacz. Zaglądam na zachodnią – czarna… no nie taka czarna, bo na horyzoncie jakby coś jaśniejszego. Siadam i czekam: „coś” rośnie, szkoda że tak wolno. Ale już widzę, że słońce wylezie zza chmur w najlepszym możliwym czasie. A ta szara nijakość stanie się podświetlonymi od dołu chmurami, na widok których fotografowie krajobrazu wywijają hołubce. Chociaż różnie może być… nie raz nagła zmiana pogody doprowadzała mnie do wycia.

Ale nie tym razem – żółta kula wyskoczyła spod chmur, a światło rozwaliło mi wątrobę:

Canyonlands 03

Po kilku minutach amoku biegnę na wschodnią grań, zobaczyć co tam słychać. Słońce zachodzi…

Canyonlands 04

… i zaczyna się chmurzasty spektakl:

Canyonlands 05

To nie wszystkie zdjęcia jakie wtedy zrobiłem – coś musi zostać do galerii, jeśli ją wreszcie przygotuję…

Kategorie
Aktualności

Wokół kamienia

Kołobrzeg 01

Zgodnie z regułą, w myśl której w wakacje jeździ się nad morze, wyskoczyliśmy na kilka dni do Kołobrzegu. Pogoda była mało plażowa, za to niebo zdjęciowe. Już pierwszego wieczoru wałęsające się po niebie chmurki wróżyły niezły zachód słońca. Trzeba było tylko znaleźć jakiś pierwszy plan. Ponieważ w budowie zamków z piasku nie jestem zbyt mocny, wybrałem wielki kamień wystający z plaży prawie na linii wody. Niestety, kiedy wróciłem tu ze statywem, przy „mojej” miejscówce usadowiła się jakaś parka i zaczęła się na niej uwieczniać: pani na kamieniu, pan na kamieniu, pani z panem na kamieniu… A światło coraz lepsze. Na szczęście w końcu im się znudziło i mogłem już bez przeszkód zająć z góry upatrzoną pozycję. W efekcie powstało kilka „foci” widocznych powyżej i poniżej.

Kołobrzeg 02

Kołobrzeg 03

A kiedy nadszedł czas powrotu do domu, zrobiło się upalnie…

Kategorie
Aktualności

Fotowyprawa Dolomity i Wenecja – czerwiec 2014

01

Przepiękne góry i najsłynniejszy krajobraz miejski na świecie – chyba niewiele więcej do szczęścia potrzeba fotografowi. Fotowyprawa w Dolomity i do Wenecji była siódmą, którą prowadziłem i była tak samo wspaniała jak sześć pierwszych. Zrobiliśmy zdjęcia, których łączną ilość można chyba liczyć w terabajtach, i – co najważniejsze – wróciliśmy w całości do domów (dotyczy to zarówno ludzi, jak i sprzętu – o ile wiem, nic nikomu specjalnie nie padło). Pogodę mieliśmy w kratkę, czyli dokładnie taką jak trzeba. W zasadzie bez deszczu, za to z ciekawymi chmurami na niebie, czasami dramatycznie podświetlonymi przez wschodzące albo zachodzące słońce. Byliśmy niby tylko tydzień, ale na takim wyjeździe, kiedy jesteśmy aktywni od przed wschodem do po zachodzie słońca, każdy dzień trzeba liczyć jak półtora dnia na „normalnym” wyjeździe.

Zaczęliśmy w Mikulowie, który tradycyjnie staje się naszym przystankiem w drodze na południe. Widok z wapiennej górki na miasto był bardzo przyjemny:

02

Następnego dnia dojechaliśmy do naszej miejscowości docelowej w Dolomitach i rano poszliśmy fotografować góry o świcie. W komponowaniu kadru pomagały podeszczowe kałuże:

03

Potem wjechaliśmy wyciągiem krzesełkowym do pięknego gniazda górskiego Cinque Torri (Pięć Wież). Aż trudno uwierzyć, że w czasie I wojny światowej Włosi toczyli w tym terenie ciężkie walki z Austriakami (animozje przetrwały do dzisiaj):

04

Dolomity to nie tylko góry, ale też ich mieszkańcy:

05

Wracając do naszej bazy zauważyliśmy piękną górę Antelao na tle pocztówkowego nieba. Jako że Uczestnicy naszych fotowypraw to prawdziwi artyści, większość postanowiła znaleźć bardziej ambitny kadr, np. góra przez kwiatki…

06

Ostatniego poranka wjechaliśmy na wysoką przełęcz, z której rozciągają się widoki w każdym kierunku:

07

Sesja miała trwać cztery godziny, ale skończyło się na niecałych dwóch, podczas których większość z nas zamarzła na kość. Odtajaliśmy dopiero w schronisku poniżej przełęczy.

Krótki przejazd na południe i znaleźliśmy się w innym świecie:

08

Nasz pierwszy kontakt z Wenecją mięliśmy skoro świt, kiedy wszyscy jeszcze spali, a światło wschodzącego słońca wyprawiało cuda. To były magiczne chwile:

09

Później zrobiło się bardziej standardowo, ale nadal pięknie. Fotografowaliśmy m.in. Canal Grande, czyli główną „ulicę” miasta…

10

… a także małe kanaliki, w których tłoczyły się gondole wypełnione turystami. Można wykupić sobie rejs konwencjonalny albo – o zgrozo – ze śpiewem gondoliera. Słyszałem już kilka takich popisów wokalnych i – z całym szacunkiem – chyba zrobiłbym to lepiej 😉

11

W środku dnia popłynęliśmy na wysepkę Burano, słynną z koronek i kolorowych domków, które można fotografować w nieskończoność:

12

W całości lub w detalicznie:

13

Ostatniego dnia zajrzeliśmy na targ rybny w okolicach mostu Rialto. Piotr, nasz capo di tutti capi wkręcił się w fotografowanie krewetek:

14

Obok ryb handluje się warzywami i owocami:

15

Trudno było w tym upale odmówić sobie soczystych południowych przysmaków (w tym przypadku winogron), tym bardziej, że można je było na miejscu umyć w zabytkowej fontannie:

16

Wracając z Dolomitów i Wenecji mieliśmy kolorowo w głowach od piękna tutejszych krajobrazów – zarówno tych stworzonych przez naturę, jak i będących dziełem człowieka. Na pewno jeszcze tu wrócimy i to pewnie dość szybko. Takich miejsc nie da się nie fotografować, tym bardziej, że to dość blisko domu…

Kategorie
Aktualności

Tramwajem przez lagunę

Wenecja_vaporetto o świcie

Już się przyzwyczaiłem, że jak na fotowyprawach nastawiam w telefonie budzik to pokazuje mi się coś w rodzaju „ten alarm włączy się za dwie godziny i czterdzieści pięć minut” (a czasami i wcześniej). Dotyczy to szczególnie wyjazdów w porach roku kiedy są długie dni i odstęp między zachodem słońca (sesja fotograficzna) a wschodem słońca (sesja fotograficzna) jest żałośnie krótki.

Wenecja jest jednak warta każdego poświęcenia. Żeby zdążyć na pierwszy tego dnia vaporetto (tramwaj wodny kursujący po wodach Laguny Weneckiej) musieliśmy wstać grubo przed 4.00 i dojechać autobusem na przystań promową. O dziwo, nie byliśmy jedyni – razem z nami płynęli miejscowi do pracy i tramwaj był dość pełen. Zupełnie inaczej wyglądała za to sytuacja w samej Wenecji. To niezwykłe w środku sezonu doświadczenie – znaleźć się na San Marco zupełnie samemu. Dobrze że godziny aktywności turystów i fotografów nie są kompatybilne (przynajmniej o wschodzie słońca). Dzięki temu mieliśmy weneckie skarby tylko dla siebie.

Na zdjęciach vaporetto prujący przez wody Laguny i pierwsza sesja na puściutkim nabrzeżu. Relacja z fotowyprawy w Dolomity i do Wenecji w dającej się przewidzieć przyszłości 😉

Wenecja_fotografowie na nabrzeżu

Kategorie
Aktualności

Transylwania – galeria

Sighisoara_konie

Była już relacja z Transylwanii to teraz pora na galerię. Jest tutaj 🙂 Miłego oglądania.

Kategorie
Aktualności

Fotowyprawa do Transylwanii – maj 2014

01

Nie spotkaliśmy Drakuli, ale wszystko inne było: drewniano-sielankowy Maramuresz, średniowieczne kościoły-zamki, nocleg z mnichami, pogawędki z Romami mówiącymi po polsku, nocne popijanie palinki, wschód słońca nad zamglonymi dolinami i wiele innych przyjemności.

Zaczęło się w Tokaju, gdzie odwiedziliśmy jedną z winnic. Dziewczyna wpuszczająca nas do podziemi była mocno wystraszona, gdy jej oznajmiłem, że chcemy się rozejść. „Bardzo niebezpiecznie i ślisko” – powtarzała, ale wkrótce się okazało, że raczej chodzi jej o tysiące pełnych butelek, które leżakowały tu zupełnie niepilnowane. O ile wiem, żadna nie zginęła…  Prócz butelek można też był ćwiczyć kompozycję na rzędach beczek:

02

W Rumunii zaczęliśmy od Maramureszu i tutejszych niepowtarzalnych cerkwi. Całe Karpaty słyną z drewnianej architektury, ale świątyń z północnej Rumunii nic nie jest w stanie przebić oryginalnością:

03

Najbardziej rzucają się w oczy strzeliste wieże. Ta w Sapanta to najwyższy na świecie sakralny obiekt z drewna (78 m):

04

Jeszcze bardziej znany jest tutejszy „wesoły cmentarz”, z rzeźbionymi i pomalowanymi na niebiesko krzyżami, na których umieszczono zabawne epitafia. Zajmuje się tym zawsze jedna osoba, a rodziny nigdy nie mają zastrzeżeń do ich treści:

05

Ciekawą wioską jest Ieud – ścieżka za cerkwią prowadzi na górkę z tak ładnymi widokami, że wszystkim z miejsca poprawiają się humory:

06

A wieczorkiem można posłuchać lokalnego bandu jazzowego. Ten z bębnem miał taki głos, że wszyscy podskakiwali gdy zaczynał:

07

Następnym celem była słynna Sighisoara, miasto, w którym urodził się pierwowzór Drakuli. Ikona miasta to wieża zegarowa:

08

W średniowiecznym mieście obowiązują stroje z epoki:

09

Z Sighisoary pojechaliśmy do Biertan, gdzie stoi najbardziej znany warowny kościół w Transylwanii. Wzgórza wokół wioski to świetne punkty widokowe, nie tylko na świątynię:

10

Inny wiejski kościół-zamek znajduje się w Viscri. Poszukiwacze przygód i pięknych panoram mogą tu wejść na wieżę („na własną odpowiedzialność” – jak głosi napis u podnóża):

11

Jeden z ostatnich noclegów mieliśmy w klasztorze Sambata de Sus u stóp Gór Fogaraskich:

12

Dzięki temu mieliśmy blisko do ukwieconej łąki z widokiem na postrzępiony „dach Rumunii” w tle:

13

Ostatnim akcentem wyprawy była wizyta w zamku Korwinów w Hunedoarze. Jedna z najpotężniejszych twierdz w tej części Europy nigdy nie była zdobyta, dzięki czemu przetrwała do dziś w prawie nie zmienionej postaci:

14

Transylwania to nie tylko wampiry z sennych koszmarów. To także piękna i fotogeniczna kraina, o czym mieliśmy okazję przekonać się podczas naszej majowej fotowyprawy. W naszej pamięci (i na kartach pamięci) zostało wiele pięknych krajobrazów, np. takich jak ten, ze słońcem wynurzającym się ponad zamglonym Maramureszem:

15

Kategorie
Aktualności

Nad wielką dziurą

Wielki Kanion Colorado

W podstawówce na polskim nasza nauczycielka lubiła cytować zwrot „Słońce świeci, a deszcz pada” jako przykład zdania jakiegoś tam. Takie zjawisko można zobaczyć w miarę często (chyba że ktoś, tak jak ja, mieszka w cieniu opadowym), szczególnie kiedy człowiek znajdzie się w górach albo miejscu typu Wielki Kanion. Lecąc samolotem z Chicago do Phoenix przeglądałem gazetkę, w której prezentowano najciekawsze zdjęcia krajobrazowe ostatnich miesięcy. Na pierwszym miejscu była nocna fotografia Wielkiego Kanionu dramatycznie oświetlonego przez błyskawice. Nie miałem nadziei na taki kadr, ale częste zmiany frontów atmosferycznych dawały szansę na ciekawe niebo. Już na pierwszym punkcie widokowym prawie zostałem zlany przez szybką ulewę, której nic nie zapowiadało. Większa część kanionu była skąpana w słońcu, a najbliższe okolice kąpały się w deszczu. Zarejestrowałem to powyższą panoramą z pięciu ujęć.

Później też było ciekawie. Burza wygnała nas z zachodnich punktów widokowych, a niebo w całości zasnuło się kurtyną chmur, która podniosła się tuż przed zachodem słońca, wywołując zbiorowy efekt „łał” u zgromadzonych na krawędzi…

Kategorie
Aktualności

No i wróciliśmy

Maramuresz_wschód słońca

Fotowyprawa do Transylwanii za nami. Jak zwykle na dalszych wyjazdach fotograficznych – działo się. Mieliśmy piękne wschody i zachody słońca, oglądaliśmy świątynie drewniane i murowane („Sławek, za dużo kościołów!”), zaprzyjaźnialiśmy się z uroczymi starszymi paniami w wiejsko-górskim regionie Maramuresz (niektóre sprzedawały nam palinkę, co potem niekorzystnie odbijało się na frekwencji podczas wyżej wymienionych wschodów słońca) i ze zdumieniem konstatowaliśmy, że polskie drogi nie są najgorsze w Europie. Na szczęście żaden aparat nie pierdut (nie zginął). Zrobił to tylko jeden smartfon – w pierwszym miejscu noclegowym, tylko po to, żeby odnaleźć się w ostatnim (to dopiero sztuka).

Dziękuję wszystkim fotowyprawowiczom za wspólnie spędzony czas. Relacja zapewne niedługo, choć to niedługo pozostaje w ścisłej relacji z nawałem zajęć po przyjeździe.

Kolejne dwie fotowyprawy z moim udziałem odbędą się w Alpach i ich okolicach. Jedna to Dolomity i Wenecja, a druga – C.K. Fotowyprawa Mark II 🙂

Kategorie
Aktualności

Dupa masura!

Transylwania

Ruszamy do Transylwanii. Wszystkim ten piękny rumuński region kojarzy się z Drakulą i jego wydłużonymi zębami. No może prawie wszystkim: dla fotografów to przede wszystkim wspaniałe krajobrazy, niezwykłe drewniane cerkwie – drapacze chmur, autentyczny do dziś folklor Maramureszu, kościoły wyglądające jak zamki i średniowieczna Sigishoara (ta akurat ma silne więzi z Drakulą, bo jego pierwowzór, Wład III Palownik tu właśnie się urodził). Nasz wyjazd przygotowany jest – jak zawsze – z myślą o tym, żeby przywieźć stąd jak najlepsze zdjęcia. Fotowyprawa szyta na miarę, czyli po rumuńsku: dupa masura (czyta się „mazura…”).

Relacja wkrótce po wyprawie 🙂

Kategorie
Aktualności

Legenda w biegu

Antelope 01

Górny Kanion Antylopy leży pośrodku niczego. Jedzie się, jedzie i jedzie po piachu i w końcu dociera do czerwonej skały z dziurą. Nie ma żadnej kasy biletowej, stoisk z hamburgerami ani innych podobnych atrakcji. Nie musi być, bo to interior rezerwatu Nawajów i i tak nie wolno tu wchodzić. Kanion zwiedza się wyłącznie z przewodnikiem, w dwóch opcjach: zwykłej i fotograficznej. Różnią się tym, że w opcji zwykłej cała wycieczka trwa półtorej godziny (włącznie z dojazdem), a w fotograficznej dwie i pół. Oznacza to, że w samym kanionie ma się o godzinę więcej czasu – to dużo, bo do przejścia jest zaledwie kilkaset metrów. W wersji zwykłej dystans ten pokonuje się prawie biegiem, a fotografowanie przypomina pantomimę. Wersja fotograficzna jest bardziej komfortowa (można rozstawiać statywy), a jej minus to kosmiczna cena. Ja wybrałem wariant zwykły (myślę, że fotograficzny jest jeszcze przede mną). Oznaczało to ISO max, zdjęcie polara i konieczność wykazywania się refleksem Casillasa co kilkanaście sekund.

Przy wejściu do kanionu stoi indiański przewodnik z łopatką. Niedługo okaże się, do czego jest potrzebna:

Antelope 02

Za nim podąża grupa wybrańców, którym udało się kupić bilety:

Antelope 03

Oczywiście prawie wszyscy robią zdjęcia:

Antelope 04

Na szczęście czasem można wywalczyć sobie takie miejsce, że nikogo nie ma w kadrze:

Antelope 05

Ewentualnie można poszukać czegoś wysoko nad głowami:

Antelope 06

A na ostatnim zdjęciu „piaskospad”. Bynajmniej nie naturalny. To właśnie dzieło przewodnika i jego łopatki. Podrzuca piasek na skałę, a ten wdzięcznie opada na dół, tworząc dostojny pejzaż:

Antelope 07

Chętnie bym tu jeszcze wrócił i spróbował wariantu fotograficznego. Ponoć impossible is nothing, więc kto wie…

Kategorie
Aktualności

Listy z trasy

Dom, 3.05.2014, 17.51

Szalony powrót za mną. Szalony pod tym względem, że wszędzie połączenia miałem “na styk” i do końca nie wiedziałem, czy uda mi się wrócić w zamierzonym czasie. Do tego stopnia, że lada chwila na dworzec Warszawa Centralna miał się wtoczyć pociąg do Poznania, a ja siedziałem uwięziony na lotnisku z powodu alarmu quasibombowego.

Oczywiście bywalców fotowypraw nie zdziwi, że ja jestem w domu, a mój bagaż jeszcze w Londynie 🙂

Niedługo pewnie wrzucę kilka zdjęć. Jeśli czas pozwoli, bo wiosna szykuje się bardzo gorąca (niezależnie od pogody)…

 

Marion (Illinois), 29.04.2014, 21.45
Zatrzymuję samochód na stacji benzynowej. Idę zapłacić (najpierw się płaci), a potem próbuję nalać. I nic. Naciskam, przekładam, przyduszam… Nic. Widzę nalepkę “press here”, więc wywieram presję. Na nic. W końcu przychodzi zaintrygowany pracownik i pokazuje: “no przecież tu trzeba podważyć, ta nalepka to od innych dystrybutorów”.
Śniadania to testy na inteligencję. Jeszcze żadnego nie zdałem. Wszystko automatyczne i jednorazowe. Za pierwszym razem nie zrobiłem sobie kawy: musiał interweniować recepcjonista. Zresztą nie tylko ja. Europejczycy z reguły podrapią się po głowie nad jakąś maszyną i rezygnują. Ja nie jestem taki honorowy (“pani, jak się to obsługuje?”). Tak jest z wieloma innymi rzeczami. W motelach zamiast kluczy do drzwi są magnetyczne karty i jedne te drzwi otwierają, a inne nie chcą… W łazienkach żeby wziąć prysznic trzeba czasem wykonać kilka dziwnych ruchów… I tak dalej, i tak dalej. Podróże zdecydowanie kształcą 🙂

Baton Rouge, 27.04.2014, 19.17
Wjeżdżając do któregoś stanu autostradą zwykle można się natknąć na Welcome Center, czyli punkt informacyjny z kilogramami bezpłatntych broszur i – co najważniejsze – dokładną mapą drogową stanu (też bezpłatną). Jednak obiekt przy wjeździe do Luizjany trochę różni się od tradycyjnego biura informacji turystycznej. Prócz dowiedzenia się wszystkiego co trzeba (mi było dużo trzeba i przemiłe starsze panie pod koniec były już wyraźnie znużone moją obecnością) można tu też wypić wspaniała kawę. Prawdziwe atrakcje czekają na tyłach budynku. Jest tu jezioro, nad którym natknąłem się na taki znak:
image

Niezła ściema pod turystów – pomyślałem, podobnie odnosząc się do pobliskiego napisu “beware of snakes”. Potem zrobiliśmy sobie spacer ścieżką przez mokradła, podśmiechując się z węży i krokodyli za każdym krzakiem. Gdy wracaliśmy, na brzegu jeziora natknęliśmy się na małą zadymę: kilkunastoletni chłopak z przejęciem wpatrywał się w wodę, z której wypełzał w jego kierunku aligator. Szybko wskoczyłem do wody, zdzieliłem gada teleobiektywem i wyszedłem na brzeg witany oklaskami. No dobra, aligator był mały i nie była potrzebna żadna interwencja. Tym niemniej, miał ochotę kogoś użreć i gdyby to zrobił, straty byłyby konkretne. Już inaczej patrzyłem na znaki ostrzegawcze nad jeziorem i gdy wracałem do samochodu, patrzyłem uważnie pod stopy (chociaż trawa była wystrzyżona prawie do zera).

Moab, 23.04.2014, 23.03
image

Antelope Canyon to miejsce znane z albumów fotograficznych. Leży na terenie Navajo Tribal Lands, czyli rezerwatu Nawahów, który ponoć jest większy od Czech. Można go zobaczyć wyłącznie wykupując drogą wycieczkę u Native Americans czyli Indian (nie lubią tego określenia). W siedzibie Antelope Cośtam Tours za biurkiem stała Sprytna Lisica, która wszelkie próby negocjacji ceny ucinała w zarodku. Wsiedliśmy na otwartą pakę turystycznego jeepa, czekając co będzie dalej. Po chwili pojawił się Rączy Mustang, który wskoczył za kierownicę i ruszył z fasonem. Ciekawostką były pasy bezpieczeństwa: jeden na dwie osoby. Na szczęście wystarczyły, chociaż przechyły na zakrętach stanowiły dla nich poważne wyzwanie. Wkrótce asfalt zamienił się w piach, po którym dojechaliśmy do celu. Okazało się, że Rączy Mustang jest też przewodnikiem. Jego głównym zajęciem podczas marszu po kanionie było pokazywanie najlepszych miejsc zdjęciowych (“Stand here!, Camera!, Follow!”). Opowieści za bardzo nie snuł, więc trzeba było doczytać samemu. To fantastyczne dzieło erozji zostało odkryte niecałe sto lat temu przez indiańską (natywnoamerykańską) dziewczynkę, która zapuściła się tu pasąc krowy. Dla Nawahów jest świętym miejscem (co nie przeszkadza im nieźle na nim zarabiać). W biurze Antelope Cośtam Tours można było przeczytać o zakazie nagiego fotografowania się w kanionie i o tym, że złamanie zakazu grozi osądzeniem według tradycji plemiennych (wolałem nie sprawdzać co to znaczy 😉 ).
Zdjęcie na górze przedstawia wejście do kanionu (bez słynnych świetlnych refleksów – takie są w środku).
A to zdjęcie pokazuje fantazję w lokalnym nazewnictwie geograficznym. Takie rzeczy tylko w Ameryce 😉
image

Chicago, 16.04.2014, 21.55
image

Ja wiem, że Winter City i Windy City, ale jak zobaczyłem, że będzie tu plus jeden to nie mogłem uwierzyć. Nie cierpię zimna i przecież nie po to lecę taki kawał żeby teraz cierpieć. To pewnie jakaś pomyłka. Jakoś tak za połową trasy chmury poniżej zaczęły ustępować i na dole pojawiło się coś ciemnego z białymi pasami. Lasy i jeziora! – pomyślałem zadowolony. Ale jakieś dziwne… To są chyba zamarznięte jeziora. Dalsza inspekcja wykazała, że to ciemne to woda. Zamarznięty Atlantyk z białymi pasami śniegu, pewnie na zamkniętych szczelinach. Wpadłem w przygnębienie, a mojego nastroju nie poprawił widok lądu, całego w bieli. Jeszcze się łudziłem, że na lotnisku oficer imigracyjny mnie nie wpuści i będę mógł wrócić, ale miał dzisiaj słaby dzień.
Na szczęście w Chicago okazało się, że nie jest tak tragicznie. Co prawda na porannej sesji było znacznie mniej niż plus jeden, ale szybko się ociepliło do całych plus dziesięciu. Ciekawy jest hostel, w którym śpię. Na śniadanie samemu robi się naleśniki (jest instrukcja). W różnych miejscach wiszą rozmaite zakazy, a jeden z nich mówi, że nie wolno łowić ryb w muszli klozetowej. I to ma być wolny kraj?
image

Londyn, 15.04.2014, 13.44
Heathrow i Frankfurt nad Menem. Dwa wielkie lotniska i dwie filozofie organizacyjne. Przez Frankfurt wracaliśmy w grudniu z Etiopii. Mieliśmy ponad godzinę na przesiadkę. Niby dużo ale mimo sprintu przez całe lotnisko jeden z nas nie zdążył i musiał czekać na następny samolot.
Heathrow to jakby kilka lotnisk w jednym. Najpierw jedzie się autobusem, potem idzie wyraźnie zaznaczonym fioletowym szlakiem, s potem jeszcze podjezdza pociągiem na różne bramki w obrębie jednego terminalu. Taka opcja bardziej do mnie przemawia. Jest przejrzysta i trudno się tu zgubić.
Zobaczymy co będzie dalej…

Warszawa, 15.04.2014, 10.47
Już nie pamiętam kiedy ostatni raz byłem na Okęciu bez grupy. Czuję się dość egzotycznie:-)
Za godzinę z hakiem wylot. Póki co Warszawa wygrywa z zachodnioeuropejskimi lotniskami (tymi, które akurat mi przychodzą do głowy) bezpłatnym Internetem.
C.d. zapewne n…

Kategorie
Aktualności

Trzysta metrów od domu

Warta 01

Mój siedmioletni syn ostatnio wyciąga mnie na wieczorne sesje w dolinie Warty. Od niedawna ma aparat z obiektywem Leica, więc zadaje szyku 😉 Polujemy na czerwone chmury. Na razie nie upolowaliśmy ani jednej, ale spacery są przyjemne i bez tego.

Warta 02

Warta 03

Ostatnio Latorośl zasadziła się na kormorana na drzewie i zrobiła mu pół karty pamięci zdjęć:

Warta 04

Chwilę potem wykonała całkiem zręczne zoomowanie:

Warta 05

Zobaczymy co przyniosą następne sesje. Na brzegu jest dużo śladów po bobrach. Może zrobimy jakiś szałas i się zasadzimy…