Właśnie wróciłem z norweskiego maratonu – zabrał mi łącznie około pięciu tygodni. Było tam wszystko: zima jak z baśni, bezśnieżna jesień (kilka godzin po ww. zimie), znowu zima, słońce, śnieg, deszcz, czyli jak to na wybrzeżu: bardzo dynamicznie, czyli fotogenicznie.
Były też oczywiście zorze polarne – w końcu po to się tam jeździ. Nie zaszczycały nas codziennie i czasami trzeba było na nie poczekać. Ale gdy już się pojawiły, opad szczęki był gwarantowany. Zwykle podziwialiśmy je sami, ale np. raz zdarzyła się azjatycka grupa fotografów, której dowódca (trudno go inaczej nazwać) wykrzykiwał rozkazy, kierując rękę w stronę miejsc gdzie akurat było najbardziej zielono (a pozostali natychmiast celowali tam swoją „bronią”). Jeszcze innym razem czekaliśmy cały tydzień, a zorza przewrotnie ukazała się kiedy… płynęliśmy promem.
Poniżej kilka zorzowych fotek. Pierwsze rozbłyski pojawiły się już w czasie dojazdu, jeszcze na terenie Szwecji:

Potem była Senja i rewelacyjna zorza przesuwająca się po całym niebie i zmieniająca kolor od czerwonawego…

… po „tradycyjną” zieleń:

Na Lofotach też było fajnie. Taki fajerwerk trafił się nam w okolicy Svolvær:

A taki zawijas w Å, czyli na samym końcu archipelagu:

Która najładniejsza?
2 odpowiedzi na “Zorze nad Norwegią”
Wybór ciężki, wręcz niemożliwy. Nie dość, że przepięknie uchwycona i zatrzymana w kadrze zorza, to jeszcze cudne krajobrazy Norwegii.
Pozdrawiam
Dziękuję za piękny komentarz 🙂