Z czym się kojarzą Czechy? Praga, piwo, Szwejk, no i oczywiście wulkany 🙂
To ostatnie skojarzenie jest może trochę mniej powszechne – i całe szczęście, bo dzięki temu prawie nikt ich nie odwiedza. Ujmując precyzyjniej, region wygasłych wulkanów nosi nazwę Czeskiego Średniogórza. Dziesiątki idealnych stożków wznoszą się na północny zachód od Pragi, niedaleko doliny Łaby. Aż dziw bierze, że jeszcze nie zwąchali ich fotografowie: teren jest wręcz stworzony do krajobrazowych eksploracji. Sporo wulkanów jest „gołych”, nie porasta ich nic oprócz trawek. W połączeniu z łatwością i krótkim czasem wejścia czyni to z nich kapitalne punkty widokowe na wschody i zachody słońca. Gęste rozmieszczenie stożków sprawia, że z każdego widać przynajmniej kilka innych, pięknie odcinających się od otoczenia. Nie trzeba zresztą wiele wchodzić: dobre miejsca widokowe są też z dołu, często bezpośrednio przy malowniczych bocznych drogach.
Na kilku szczytach dawni władcy tych terenów zbudowali zamczyska – kikuty ich murów do dziś górują nad otoczeniem. Największe wrażenie robi Házmburk, którego dwie wieże widoczne są z odległości wielu kilometrów.
Wulkany Czeskiej Kamczatki będziemy fotografować podczas przedłużonego fotoweekendu w dniach 16-20 września. To pierwsza polska wyprawa fotograficzna w ten region, a jej Uczestnicy będą mieli pełne prawo czuć się jak pionierzy. W zatłoczonej Europie, gdzie prawie wszystko zostało już wielokrotnie obfotografowane, to wartość bezcenna. Nie sztuką jest ustawiać swój statyw w miejscu właśnie zwolnionym przez poprzedniego fotografa. Sztuką (i niesamowitą przyjemnością) jest postawić go tam, gdzie nikt jeszcze tego nie robił. Już niedługo ta przyjemność nas czeka. I Ciebie też może, bo zostały jeszcze ostatnie wolne miejsca.
Rudawy Janowickie to jeden z najbardziej niedocenionych fotograficznie (i w ogóle turystycznie) obszarów w Polsce. Kawałek dalej wyrasta mur Karkonoszy i to tam swoje kroki kieruje większość przyjezdnych. To trochę jak Gorce i Tatry. Po co zatrzymywać się w Gorcach, kiedy po chwili jesteśmy już na dachu Polski. Po co zaprzątać sobie głowę Rudawami, kiedy po chwili stąpamy już po podniebnych karkonoskich ścieżkach.
Dla nas to dobrze: prawie cały ruch skupia się w bardziej znanych górach, a my mamy Rudawy niemal wyłącznie dla siebie. Ten atut szczególnie dobrze widoczny jest teraz, kiedy ludzie unikają innych ludzi, żeby nie zaaspirować koronowanej paskudy.
Najbardziej efektowną (choć nie najwyższą) częścią Rudaw są Góry Sokole. Składają się na nie dwa krągłe „cycki” Krzyżnej Góry i Sokolika oraz kilka pomniejszych górek, z których niektóre podobno nie mają nawet nazw. Hmm, może mógłbym tu pomóc? Na przykład Mount Adamczak. Albo Pik Sławomira. Brzmi całkiem dobrze… Muszę pomyśleć.
Dwa najwyższe szczyty świetnie prezentują się z oddali, na przykład z drogi krajowej nr 3 do Jeleniej Góry i z innych punktów widokowych w Rudawach.
To doskonała wiadomość dla fotografów. Nie trzeba na nie wchodzić, żeby robić im zdjęcia. Poniższa fotografia powstała podczas akcji o świcie. Światło było bardzo przeciętne, a mgiełki i tak pięknie „zapracowały”. Aż strach pomyśleć co by było gdyby zaświeciło słońce…
Warto jednak wejść wyżej, bo widoki z góry są jeszcze lepsze. Dotyczy to obu szczytów, dziś skupimy się na nieco niższym Sokoliku. Skalną wieżę na jego wierzchołku miałem przyjemność po raz pierwszy poznać w 1994 r., kiedy byłem tu na kursie skałkowym (Góry Sokole to jeden z głównych ośrodków wspinaczki skałkowej w Polsce). Przyjemność to zresztą zbyt mocne słowo. W młodości miałem chorobę wysokościową i wejście na trzeci stopień drabiny przyprawiało mnie o palpitacje. Zgodnie z zasadą „jeśli się czegoś boisz to to zrób” zapisałem się na kurs. Podaruję sobie opisywanie moich ówczesnych przewag, w każdym razie udało mi się nie narobić w gacie, a po kursie na drabinę wchodziłem już normalnie.
Na szczęście na szczycie skały znajduje się platforma widokowa, na którą prowadzą schody. Dokładniej na jednej ze skał, bo są tu dwie. Z dołu wygląda to tak:
Na Sokoliku fotografowaliśmy zarówno o zachodzie, jak i o wschodzie słońca. Wschody są stąd bardziej znane ze względu na urodę zalegających w dolinach mgiełek i prześwitujących przez nie promieni słonecznych, tworzących tzw. lasery. My akurat lepsze światło mieliśmy o zachodzie. Poniżej mniej więcej ten sam kadr wykonany wieczorem i następnego dnia rano:
–
Nie zmienia to faktu, że mgiełki o świcie i tak się pojawiły i można było całkiem ciekawie komponować:
I jeszcze kilka wieczornych ujęć z Sokolika:
–
–
Na Sokolik najłatwiej można się dostać od południowego wschodu (są też inne możliwości, ale z wyższą sumą podejść). Opcje są dwie:
• Dojazd do schroniska Szwajcarka i stąd pieszo szlakiem czerwonym. Plus jest taki, że jest stąd najbliżej. Minus, że droga jest podła (osobówka jako tako przejedzie), a parking kosztuje 10 zł za dobę.
• Dojazd na Przełęcz Karpnicką (parking też 10 zł za dobę, ale o wschodzie słońca inkasent jeszcze śpi). Podejście jest raptem o 15 minut dłuższe, a wliczając czas potrzebny na dotośtanie się samochodem do schroniska, różnica robi się jeszcze mniejsza. Z przełęczy można iść szlakami do Szwajcarki i dalej jak wyżej. Jest jednak lepsza opcja. Idziemy na północ tak jak pokazuje kilka szlaków, a w miejscu gdzie na lewo odchodzi zielony i żółty do Szwajcarki, podążamy dalej prosto (bez znaków) i po kilku minutach skręcamy w pierwszą wyraźną drogę w lewo. Doprowadzi nas ona na przełęcz między Krzyżną Górą a Sokolikiem. Tu skręcamy w prawo i czerwonym szlakiem maszerujemy na Sokolik. Na całe podejście trzeba przeznaczyć niespełna godzinę, chociaż górscy szybkobiegacze poradzą sobie znacznie szybciej. Mi zbiegnięcie z góry na przełęcz, gdzie cierpliwie czekała towarzysząca mi ekipa (pozdrowienia!), zajęło niewiele ponad 10 minut, ale zdecydowanie nie polecam powtarzania tego wyczynu.
Rudawy Janowickie będziemy fotografować w ramach przedłużonego fotoweekendu 27–30 sierpnia. Serdecznie zapraszam, zapisy tutaj.
Wracamy po przerwie. Wiemy, że brakuje Wam już fotografowania, dlatego ruszamy z kolejnymi wyjazdami. Nowa sytuacja narzuca nam pewne ograniczenia, ale też otwiera nowe możliwości. Wreszcie możemy odwiedzić miejsca, które zostawialiśmy na później – te z naszego podwórka i bliskiego sąsiedztwa. Gotowi? To zaczynamy:
Rogalin – noce i dnie wśród dębów (14–16 sierpnia)
Dęby Rogalińskie to mekka fotografów krajobrazu nie tylko z Polski. Można je odwiedzać o każdej porze roku i za każdym razem odkryje się coś nowego. Połowa sierpnia to idealna pora do fotografowania nocnego nieba, które świetnie komponuje się z majestatycznymi drzewami na pierwszym planie. Księżyc w nowiu nie będzie zasłaniał Drogi Mlecznej, a przy odrobinie szczęścia w kadr mogą wlecieć perseidy. Oczywiście dęby będą nam pozować też o wschodzie i zachodzie słońca.
Rudawy Janowickie – kraina światła i mgieł (27–30 sierpnia)
Pod koniec sierpnia odwiedzimy Rudawy Janowickie, urokliwe pasmo górskie zamykające od wschodu Kotlinę Jeleniogórską. Będziemy fotografować skałki Gór Sokolich, łąki, na których często zalegają mgły i panoramy ze znanych (i mniej znanych) punktów widokowych. Zapolujemy na słynne „lasery” nad Doliną Bobru, zajrzymy też do któregoś z pięknie odrestaurowanych pałaców Kotliny Jeleniogórskiej.
Zdjęcia z Rudaw będę pokazywał w najbliższych dniach – stay tuned 🙂
Góry Izerskie – Park Ciemnego Nieba (10–13 września)
Niebo nad Górami Izerskimi jest wyjątkowo mało zanieczyszczone sztucznym światłem – do tego stopnia, że powstał tu jeden z rezerwatów ciemnego nieba. Oznacza to, że widać stąd wyjątkowo dużo gwiazd, a fotograf krajobrazu nie może obok tego faktu przejść obojętnie. W dzień też jest co tu robić: poranne i wieczorne panoramy Karkonoszy, kaskady na górskich potokach i jeden specjalny punkt widokowy…
Czeskie Średniogórze – zamki na wulkanach (16–20 września)
Zapraszamy na fotograficzną wyprawę do naszych południowych sąsiadów. Na południe od doliny Łaby rozciąga się Czeskie Średniogórze – kraina wygasłych wulkanów, rozległych pól i niezwykle malowniczych ruin zamków. Stożkowate szczyty wyrastające z pofałdowanego terenu przypominają krajobrazy z innych części świata. Trochę jak Kamczatka w miniaturze (i bez niedźwiedzi). Dodatkowy atut tego regionu to częste fronty atmosferyczne, zapewniające fantastyczne światło.
Zdjęcia z czeskiej Kamczatki też już niedługo…
Wachau – zamki i winnice nad magicznym Dunajem (7–11 października)
Dunaj opiewali kompozytorzy, poeci, uwieczniali malarze… a teraz przyszedł czas na fotografów. Naszym celem jest dolina Wachau w Austrii: wspaniały krajobrazowo przełom między Wiedniem a Alpami. To chroniony przez UNESCO region falujących wzgórz, posępnych zamczysk i niekończących się winnic. I oczywiście samego wina – jesienią leje się ono strumieniami mogącymi konkurować z samym Dunajem…
To jeszcze nie koniec. W drugiej połowie października wybierzemy się do słynnej Morawskiej Toskanii (15–18 października) oraz do Szkocji (Glen Coe i Wyspa Skye; 24–31 października), a w listopadzie – w miarę możliwości – czeka nas fotoekspedycja do Arizony i Utah (4–15 listopada).
Dwa tygodnie temu wróciłem z fotograficznego rekonesansu w Irlandii
Północnej (i kawałku „zwykłej”). Cieszę się, że udało mi się wyjechać jeszcze
przed pandemicznym szaleństwem. Wróciłem ostatnim rejsowym samolotem i właśnie
kończę dobrowolną kwarantannę. Nic mi nie jest: wygląda na to, ze koronawirus brzydzi
się mieszanki robali, które cyklicznie przywożę ze sobą z różnych kontynentów.
Irlandia nie rozpieściła pogodą, ale i tak mnie urzekła.
Jeśli ktoś lubi surowe nadmorskie pejzaże, ruiny zamków na klifach, usiane
głazami plaże, przewalające się fronty atmosferyczne i duuuużo zieleni – będzie
mu się tu podobało. Poniżej kilka zdjęć z tego wyjazdu.
Zaczęliśmy od Dark Hedges – najbardziej znanego szpaleru drzew na świecie (choć równie atrakcyjne znajdują się choćby w amerykańskiej Luizjanie). Przyjechaliśmy tam w okolicach zachodu słońca, czyli w porze dynamicznie zmieniającego się światła: dwa poniższe zdjęcia dzieli może 15 minut.
—
Było akurat po deszczu, więc można było pobawić się
odbiciami w wodzie. W sumie żadna sensacja – w tej części świata „akurat po
deszczu” jest prawie zawsze.
—
Spośród ruin zamków na wybrzeżu najbardziej osobliwy jest Dunseverick: zostały z niego dwie smętne ścianki na krawędzi stromej górki. Łatwo tu dojść, ale ta łatwość może stępić czujność – na samym początku spaceru moje buty „wyjechały” na śliskiej trawce, a o co zwykle jest metr nad nimi efektownie chlupnęło w kałużę. Na szczęście miałem przy sobie lnianą torbę Horyzontów, która po stosownym zabiegu przyjemnie oddzieliła to co mokre od tego co suche… W ramach zadośćuczynienia na chwilę rozstąpiły się chmury i teren zalało przyjemne światełko:
Od zamku ścieżka wiedzie do niewielkiej kaskady o takiej
samej nazwie. Kamienie też są tu śliskie, ale wystarczy odrobina uwagi i statyw
jako podparcie i można bezpiecznie dojść gdzie się chce (w granicach rozsądku).
Sam wodospad fajnie zagrał z chmurami na długim czasie naświetlania:
Długie czasy zresztą w ogóle dobrze pasują do wybrzeży niespokojnego
Atlantyku:
Ciekawe motywy można też znaleźć w głębi lądu.
Fotografowie zawsze mają co robić w ruinach – nie tylko zamków,
ale też klasztorów i kościołów:
—
Przed kolejnymi nadmorskimi plenerami warto rzucić okiem z
jakiejś górki…
… albo sprawdzić pogodę w stosownej aplikacji:
Irlandzkie wybrzeże stwarza nieskończone możliwości fotograficzne.
Nawet w obrębie jednej lokalizacji można znaleźć różnorodne kadry w zależności
od zmieniającej się pogody (czyli np. w ciągu godziny).
—
Powyższe i poniższe zdjęcie emanują spokojem. Spacer między
obydwiema miejscówkami był nieco mniej spokojny: znowu pojechałem na trawie, a
moja kurtka i spodnie zaczęły przypominać stroje piłkarzy ze słynnego meczu na
wodzie w 1974 r.
Największą atrakcją turystyczną Irlandii Północnej jest
Grobla Olbrzyma (Giant’s Causeway), czyli bazaltowa ostroga wychodząca w ocean
w bardzo malowniczym miejscu. To idealne miejsce dla tych, którzy lubią
cyzelować kadry na statywie, mierząc co do milimetra. A raczej prawie idealne –
ale o tym w innym wpisie. Do Grobli można dojść drogą nad morzem albo wiodącą
szczytem klifu. Ta druga jest zdecydowanie bardziej widokowa:
„Krzywy” horyzont na zdjęciu wynika z ukształtowania
wybrzeża i ściany deszczu sunącej prosto na nas…
Na samej Grobli można fotografować godzinami, choć nie zawsze
jest to łatwe, ale o tym będzie następny wpis. Póki co, kilka zdjęć z bazaltowymi
sześciokątami na pierwszym planie:
—
—
Póki co, to tyle. Zdjęcia z tego wyjazdu jeszcze się tu
pojawią, a ja na pewno jeszcze pojawię się na Zielonej Wyspie. Czego i Wam życzę
🙂
Zapraszam na
fotograficzny weekend na Morawach (trochę przedłużony, bo od
czwartku). Morawskie pola przebojem wdarły się do fotograficznej
listy przebojów tej części Europy. Ktoś o niewyrobionym oku może
się zastanawiać o co chodzi. Jaka jest frajda w robieniu zdjęć
polom, które są wszędzie? Wprawny fotograf dostrzeże tu jednak
nieskończone możliwości komponowania eleganckich, czystych kadrów.
Pola w okolicach Kyjova są pofałdowane niczym rzucona niedbale
suknia, a dzięki wielkoobszarowym gospodarstwom porastają je
jednorodne uprawy. To jedno z tych miejsc, gdzie wybitnie przyda się
teleobiektyw.
Przyjedziemy tu pod
koniec kwietnia, kiedy pola będą już ładnie zazielenione, a to
zazielenienie nie będzie zakrywało jeszcze ich struktury.
Wykorzystamy wschody i zachody słońca, bo w niskim świetle
krajobrazy zawsze prezentują się najlepiej.
Nie skupimy się
tylko na polach. Odwiedzimy też Palavę – niezwykły wapienny
masyw, który wyrasta z równiny w najmniej oczekiwanym miejscu.
Skały, ruiny zamków, winnice: jest tu na co kierować obiektywy.
Miłośnicy wina chętnie zajrzą do którejś z piwniczek – w
Pavlovie zachował się cały zespół architektoniczny z okresu
baroku.
Na deser zrobimy
sobie spacer po Ołomuńcu, jednym z najbardziej urokliwych miast na
Morawach.
Z
czym się kojarzy Kazachstan? Yyy, stepy, konie, wielkie
przestrzenie… Niektórzy dodadzą Bajkonur, inni poligon w
Semipałatyńsku, a jeszcze inni zsyłkę dziadka. A śpiewające
wydmy, kaniony jak Kolorado, kolorowe skały, czy jezioro z
zatopionymi drzewami? Prawie nikt. A to właśnie po to (i mnóstwo
innych atrakcji) mogą tu przyjechać fotografowie krajobrazu.
Zapraszam
na fotograficzną przejażdżkę po Kazachstanie. Zdjęcia powstały
podczas naszej pionierskiej fotoekspedycji. Ci, którzy z nami byli,
mogą czuć się usatysfakcjonowani. Qui audet adipiscitur.
Zaczęliśmy
z grubej rury, od Parku Narodowego Ałtyn Emel. Na dzień dobry
pojechaliśmy do kolorowych skał. Pogoda była średnia, ale
następnego dnia miało padać i w ogóle nie dałoby się tu
dojechać:
Padało w nocy, a rano przywitały nas piękne chmury, które sfotografowaliśmy nad malowniczymi grobowcami przedstawicieli panującego tu niegdyś klanu:
Po
południu wspięliśmy się na Śpiewającą Wydmę – wspaniały
piaszczysty barchan, który przy odpowiednim wietrze wydaje z siebie
dźwięki. Tym razem wiatr był nieodpowiedni, za to świetnie
nadawał się do uwieczniania piasku przewalającego się nad
krawędzią:
Większość
z nas postanowiła wspiąć się właśnie po krawędzi wydmy…
…
chociaż niektórzy wybrali trudniejszą diretissimę:
Jeszcze jeden fajny motyw w tych stronach to sąsiednia góra, pomalowana w paski przez słońce i chmury:
Naszym
następnym celem był Kanion Szaryński, czyli kazachskie Kolorado.
Co prawda jest znacznie mniejszy, ale fotografuje się go równie
dobrze.
—
Również od środka, dokąd można łatwo zejść (znacznie łatwiej niż półtora roku temu dzięki nowym schodom).
Jedziemy
dalej. Górska wioska Satty to już zupełnie inny świat. Spacerując
ulicami można cieszyć oko ładnymi detalami zabudowy:
Z
Satty jedzie się nad jezioro Kaindy, znane z zatopionego lasu. Akwen
powstał po lawinie skalnej, która w 1911 r. przegrodziła dolinę i
zatamowała drogę płynącej tędy rzeczce. Sterczące z wody kikuty
tworzą nietypowy pejzaż:
Można zatem pokusić się o sfotografowanie go w nietypowy, malarski sposób:
Kilka
słów o kazachskich stepach. Przestrzenie są tu faktycznie
imponujące. Podróż do Kazachstanu powinni zapisywać lekarze jako
kurację wszystkim, którzy pracują przy komputerze – oczy
wspaniale wypoczywają przy takim krajobrazie.
Na
stepie można mieszkać na różne sposoby. Najbardziej popularne są
skromne domki z zagrodami dla zwierząt:
Koczowniczy
tryb życia Kazachów skończył się wraz z nastaniem demokracji
ludowej. Dlatego widok jurt na stepie należy już do rzadkości. Tym
większa radość, kiedy na takie się trafi:
Przemiły
gospodarz poinformował nas, że mamy szczęście, bo jutro zwija
majdan i wraca na zimę do wioski:
Jurty
pięknie prezentują się na tle gór. Robiąc poniższe zdjęcie
byłem przekonany, że jest na nim jedna. Potem doliczyłem się
jeszcze dwóch:
W Kazachstanie konie są chyba najszczęśliwsze na świecie. Trawiaste stepy to w końcu ich naturalne środowisko:
Są
tu też inni szczęśliwi mieszkańcy:
Oraz
szczęśliwi fotografowie, którzy właśnie ich zobaczyli…
Osiołki
zapewne też są szczęśliwe – trudno powiedzieć, czy patrzą na
wielbłąda, czy na dziwadło z czymś długim przy oku…
Stepy
można oglądać z wiodących przez nie dróg:
I
nie tylko. My byliśmy w o tyle dobrej sytuacji, że mieliśmy do
dyspozycji luksusowe terenówki, które pozwalały odkrywać bardziej
dziewicze przestrzenie:
Na
przykład dotrzeć nad malownicze jezioro przy granicy z Chinami, nad
którym rosły wrzosopodobne rośliny, zabarwiając brzegi na
czerwono.
Widok
z daleka:
I z
bliska:
Woda w jeziorze jest słona, a brzeg tworzy malownicze błotko:
Znad
jeziora widać najwyższe szczyty Tien-Szanu – olbrzymiego pasma
górskiego oddzielającego Kazachstan od Kirgistanu (i częściowo od
Chin). My też je widzieliśmy, ale światło było akurat takie
sobie. Górskimi panoramami mogliśmy za to napawać się w innych
miejscach:
—
—
Najwięcej
fotograficznych emocji wzbudził świt na przełęczy Szałkoty (ok.
3200 m n.p.m.), na którą wwiozły nas nasze dzielne Land Cruisery.
Nie mniej dzielni byli fotografowie, którzy na widok fantastycznego
światła zaczęli rozstawiać statywy w co bardziej efektownych
miejscach (mimo przejmującego zimna):
Przedświt
zabarwił niebo nad dalekim pasmem Kungej Ałatau na piękny
fioletowawy kolor:
Kiedy
słońce wyskoczyło znad pobliskiej góry, światło od razu zrobiło
się cieplejsze:
Wszyscy
czekaliśmy na pojawienie się króla Tien-Szanu, czyli pięknej
piramidy Chan Tengri (Pan Nieba; 7010 m n.p.m.). Co prawda nie jest
to najwyższy szczyt tego pasma, ale bez wątpienia najpiękniejszy.
Chan w końcu zaszczycił nas swoim widokiem, choć nie do końca:
poranne słońce zabarwiło jego zbocza na złotawy kolor,
wierzchołek jednak pozostał ukryty. Dzięki superteleobiektywowi
udało mi się uchwycić to złoto z odległości… ponad stu
kilometrów:
Pierwsza
fotoekspedycja do Kazachstanu za nami. Poniżej jej Uczestnicy –
wspaniała ekipa, z którą podróżowanie było samą przyjemnością
(autor tekstu w czerwonej kurtce, podpiera się ręką o step):
Za rok znowu tu przyjedziemy! Można się już nawet zapisać na stronie Klubu Podróży Horyzonty: o tutaj.
Jeżeli ktoś w
przyszłym roku chciałby wybrać się na fotograficzną wyprawę, a
jeszcze nie wie kiedy i dokąd, radzę przeczytać poniższy artykuł.
My już wiemy! Poniżej małe streszczenie. Zapraszam do lektury.
Będzie się działo!
Lofoty (14–20 lutego)
Nasz zimowy klasyk w
jednym z najpiękniejszych miejsc na świecie. Góry, morze, śnieg i
zorze 😉 Na te ostatnie nie ma gwarancji, ale szansa ich zobaczenia
jest duża.
Malta jest naszym fotograficznym odkryciem. Oferuje dzikie skaliste wybrzeża, wykute w skałach solniska, nastrojowe miasteczka, mosty skalne i łany różnobarwnych kwiatów. Nie wspominając o stolicy, wspaniale położonej na wysokim półwyspie.
Dziki Zachód w
obiektywie. Majestat Wielkiego Kanionu i kolory Kanionu Antylopy.
Skalne łuki w Parku Narodowym Arches i ostańce hoodoo w
Parku Narodowym Bryce. Nostalgia Route 66 i szaleństwo Las Vegas.
Kto nie chciałby
sfotografować słynnego Machu Picchu w magicznym świetle poranka,
czy kondorów szybujących nad kanionem Colca? Inkaskich i
hiszpańskich zabytków Cusco albo wysp na jeziorze Titicaca? A to
jeszcze nie wszystko. Zobaczymy też kolonialną Arequipę i
wznoszący się nad nią wulkan El Misti, Świętą Dolinę Inków,
papugi w amazońskiej dżungli i mnóstwo innych atrakcji.
Parki narodowe USA
to kopalnia fotograficznych tematów. Grand Teton rozsławił słynny
Ansel Adams, nestor amerykańskiej fotografii. Pobliski Yellowstone
słynie z malowniczych gejzerów i wspaniałego świata zwierzęcego
(w tym dość łatwe do napotkania bizony). Park Narodowy Glacier, na
granicy z Kanadą, to Góry Skaliste w najpiękniejszej odsłonie, a
do wielu miejsc widokowych można łatwo dojechać. Ta wyprawa
napełni nasze karty pamięci wspaniałymi kadrami.
Okolice Ałmaty to
jeden z najpiękniejszych regionów Azji Centralnej. Są tu olbrzymie
wydmy, skały wyglądające jak gigantyczne kolorowe muszle,
turkusowe górskie jeziorka, kaniony jak na Dzikim Zachodzie, stepy z
pasącymi się końmi i niebotyczne szczyty Tien-Szanu. I przemili
ludzie, chętnie wdający się z gośćmi w pogawędki.
Alpejska odyseja w
jesiennej odsłonie: skaliste szczyty odbijające się w
krystalicznie czystych jeziorkach (albo ledwo wystające spoza
chmur), sielankowe miejscowości z Hallstatt na czele, przebłyski
światła na zielonych łąkach i górskie lasy we wszystkich
odcieniach przebarwiających się liści.
Fotograficzne
odkrywanie Dalekiego Wschodu. Wietnam to tarasowe pola ryżowe,
bajkowe plenery zatoki Ha Long, bogata przyroda i fascynująca,
egzotyczna kultura. Trzeba pamiętać o wystarczającym zapasie kart
pamięci, bo zdjęcia będą się tu robiły same 😉
Kolejna odsłona
naszego azjatyckiego bestsellera. Hitem jest kompleks Angkoru, czyli
wynurzający się z dżungli największy kompleks świątynny na
świecie. Będziemy go eksplorować na spokojnie przez kilka dni.
Zobaczymy też pływającą wioskę, piękne miasto Luang Prabang nad
Mekongiem, wodospady w dżungli i śródgórskie doliny Laosu. A na
koniec zanurzymy się w szalone życie Bangkoku.